» Rozdział 5 «

580 72 136
                                    

Tego poranka przygotowała znacznie skromniejsze śniadanie. Wynosiła talerze na stół, tonąc we własnych rozmyślaniach. Nie do końca radziła sobie z całkowicie sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony bardzo tęskniła za domem rodzinnym, który był po prostu znany. Wiedziała, co może, a czego nie i jakie są jej zadania. Tutaj stąpała po nowym gruncie i stawiała dość niepewne kroki. A z drugiej strony miała całkowity spokój. Marek prawie w ogóle z nią nie rozmawiał. To dobrze i źle. Uznała, że pewnie potrzebuje kilku dni, podobnie jak ona sama. Dawał jej mnóstwo swobody, nie sprawdzał, co robi, nie karcił i się nie wtrącał. Nie musiała wstrzymywać powietrza, gdy przechodził obok, bojąc się, że znajdzie powód, żeby się przyczepić. Nie miała pewności, czy tak będzie zawsze, więc chwytała się chwil wytchnienia, póki były jej dane.

Marek zszedł na dół i usiadł obok żony.
– Dzień dobry. – Uśmiechnął się, sięgając po kubek. – Jak się spało po tych wyczerpujących dniach?

– Dobrze, dziękuję. A ty jak spałeś? – wypowiedziała wyuczoną formułkę, tak naprawdę skupiając się na tym, że Marek wygląda bardzo wyjściowo.

– Całkiem dobrze. Czemu tak na mnie patrzysz?

– Wychodzisz gdzieś? – Zmarszczyła czoło, nadal nic nie jedząc. Marek za to przeżuwał już śniadanie.

– Mhm. – Zaśmiał się nosowo, po czym przełknął. – Do pracy.

– Ale... Nie wziąłeś wolnego, żeby odpocząć, otworzyć prezenty i tak dalej?

Machnął ręką.
– Bywałem bardziej wykończony, a prezenty średnio mnie interesują. Są twoje.

Uniosła brwi, ale bała się powiedzieć, co naprawdę sądzi na ten temat.

– Mam otworzyć je sama?

– Jeśli masz ochotę, otwórz. Weź sobie też część kasy, na pewno potrzebujesz na swoje wydatki. Na przykład na książki. – Mrugnął do niej okiem, dając do zrozumienia, że może kupić i czytać takie, jakie lubi.

Izę wcale to nie ucieszyło. Chciała otwierać prezenty z nim. Z mężem. To byłaby świetna okazja, żeby spędzić ze sobą czas, porozmawiać i lepiej się poznać. Jednak nie skomentowała jego wyborów. Nie miała prawa mówić mężowi, co ma robić. A wolała zostać sama niż stracić to, co miała. Bezpieczeństwo i łagodność mężczyzny. Obawiała się, że jeśli choć raz Marek się na nią wścieknie, już nigdy nie będzie tak miły i spokojny.

Pochłaniał swoje śniadanie, kciukiem przesuwając po komórce. Na chwilę odłożył kanapkę, żeby coś napisać, po czym wziął ostatni kęs.

– Lecę. – W końcu na nią spojrzał. – Miłego dnia.

– O której wrócisz? Masz jakieś życzenia, co do obiadu?

– Dziś raczej normalnie, po szesnastej. Gdyby coś się zmieniło, dam znać. – Wstał od stołu.

– A obiad? – Też się podniosła, odprowadzając go do przedpokoju, jak całe lata robiła to matka względem ojca.

– Wszystko jedno – odpowiedział, wkładając buty.

– Chyba nie mamy zrobionych zakupów? – Oparła się bokiem o ścianę. – Z resztek zrobiłam śniadanie.

– No tak. – Podrapał się po nosie, a później znów machnął ręką. – Nie gotuj. Później się odezwę, to wszystko ustalimy. Dziś zjemy na mieście, może być?

Spojrzał wprost w jej twarz, a ona w tym momencie zdała sobie sprawę, że robił to niezwykle rzadko.

– Tak, oczywiście. – Uśmiechnęła się z pokorą.
Skinął głową na znak, że wszystko ustalone, chociaż ona nadal niewiele wiedziała. Wyszedł. Znów została sama.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz