» Rozdział 31 «

715 78 147
                                    


Marek uśmiechnął się do starszej pani, która nakrywała męża kołdrą. Oparty o framugę, czuł zadowolenie ze swojej pracy. Zaczynał się przyzwyczajać do tych obowiązków. Chętnie pomagał nosić kogoś do kąpieli, podnosić na wózek, żeby można było zmienić pościel. Nie sprawiały mu problemu żadne czynności, przywykł już nawet do zapachów i nieraz nieprzyjemnego widoku.

– Bardzo dziękuję i zapraszam na herbatkę. – Uśmiechnęła się, pogłębiając zmarszczki, choć jej oczy pełne były smutku i zmęczenia. Tak, cieszył się, że może robić coś dobrego, a jednocześnie czuł ulgę, mogąc wrócić do domu. Rodzina tu zostawała, w pełni gotowa do pomocy przez całą dobę. Opieka nad kimś to bardzo ciężka praca i hart ducha, ogromny.

Dlatego skrzywił się przepraszająco, mimo że chętnie poświeciłby więcej czasu sympatycznej starszej pani.

– Przepraszam, ale muszę odmówić. Inni na mnie czekają.

– Rozumiem. Dobry z pana człowiek.

Jasne, bo nie wie pani, że to forma kary...
Nie skomentował, nie przyjmując do serca komplementu. Uważał, że na niego nie zasługiwał.

Na liście miał jeszcze dwa domy. Po zajęciu miejsca kierowcy potarł oczy i ziewnął w dłonie. Dwa tygodnie kary, podczas której kompletnie nie miał czasu dla siebie, zaczynały go wykańczać. Na samą myśl, że to niedługo się skończy, czuł rozdarcie. Chciał odzyskać wolne popołudnia, a jednocześnie, gdy to się stanie, ci ludzie otrzymają mniej pomocy.

Postanowił, że będzie milczał, nie poprosi dziadka o łaskę. Nie umiał świadomie zostawić tych rodzin. Wolał zrzucić tę decyzję na kogoś innego.

Nadchodził wieczór końcówki lata, a niebo kolorowało się pięknymi barwami. Marek napisał Izie, żeby zjadła sama i skręcił w drogę nieprowadzącą do domu. Zaparkował pod domem dziadka, gdzie zauważył też samochód ojca i Adama. Poprosił ich o rozmowę i jak widać, już czekali. Zapukał w drzwi, które otworzyła pulchna babcia, nie szczędząc sobie mocnego całusa w policzek ukochanego buntowniczego wnuka. Marek uśmiechnął się z ciepłem, głaszcząc babcię po ramieniu. Zaprowadziła go do pokoju, w którym byli już wszyscy mężczyźni Pietruszewscy.

Marek skinął głową bratu i po kolei podawał każdemu dłoń z należytym szacunkiem, na końcu zajął miejsce siedzące, mając przed sobą trzy pary oczu uwieszone na nim z oczekiwaniem.

– Chodzi o Zielińskiego – odparł, przerywając ciszę.

Po pokoju przeszedł szmer głośnego wydechu. Postanowił mówić, póki miał głos:
– Ktoś podał dalej to, co wydarzyło się w moim domu i poszły plotki, że niby mam problem z agresją. Wy tego nie zrobiliście, więc?

– Synu – Ojciec spojrzał na niego litościwie. – W twoim przypadku o takie plotki nietrudno. I tak słyszeliśmy, ale nikt nie mówi o tym, że ta agresja miała coś wspólnego z twoim teściem. Nie masz dowodów na jego winę.

Marek poderwał się lekko z miejsca, zaplatając dłonie na kolanach, żeby spojrzeć w oczy ojca.
– Nie rozumiem... Jak możecie tego nie widzieć? Przecież to śliski typ, a wy się podobno znacie na ludziach.

– A kto powiedział, że nie jest śliski? – Dziadek skrzywił się, jakby na wpół z uśmiechem, na wpół z obrzydzeniem. – Tylko że ty nie chcesz podzielić się tym, co wiesz naprawdę.

– Skoro wiedzieliście, po co chcieliście go w naszej rodzinie? Kiepski z niego prawnik, więc taka wymówka mnie nie przekona. Możecie od razu sobie ją podarować.

– Twoje małżeństwo z Izą – zabrał głos ojciec – wydarzyło się z wielu powodów. Kompletnie różnych.

– Może podałbyś chociaż jeden? – Marek zakpił, hamując złość na tę gierkę.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz