» Rozdział 6 «

618 69 158
                                    

Patrzyli na siebie w milczeniu, a gdy Marek zrobił krok w przód, jakby nawet powietrze się zatrzymało wokół.

– Miło, że nas odwiedziliście. – Uśmiechnął się grzecznie, choć nie było w tym cienia uśmiechu. Usiadł na jednym z krzeseł. – A zawdzięczamy tę wizytę, bo?

– Możemy widywać się z córką? – Odchrząknęła z niepewnością teściowa.

– Najpierw to zrobiliście, a dopiero pytacie? – Oparł się plecami, zaplatając ręce na torsie. Iza, siedząca obok, wyraźnie się spięła, ale nie zareagował na to. Musiał wzbudzać strach w teściach. Inaczej weszliby mu na głowę i nadal sprawowaliby władzę nad Izą. A to mogło przecież zaszkodzić również Markowi, gdyby małżonka wygadała się w niektórych sprawach, które dopiero pozna. Tylko obawa przed karą mogła zatrzymać jej ojca. Musiał mieć pewność, że Marek się nie zawaha przed niczym. Wykorzysta swoją władzę przeciwko niemu. Nie było mowy, żeby kiedykolwiek miała zagościć między nimi rodzinna, miła atmosfera.

– Przepraszam. – Mama Izy spuściła głowę. – Powinniśmy najpierw porozmawiać z tobą i ustalić zasady.

– Proszę nie przepraszać. – Marek ułożył zdanie tak, żeby nie musieć mówić mamo. – Możecie odwiedzać córkę, a ona was. Przynajmniej dopóki będziecie pamiętać, że od teraz jest moją żoną. – Przeniósł palący wzrok na ojca Izy. – Rozumiemy się?

– Oczywiście – przytaknął Zieliński. Marek nie uwierzył. Widział, że teść tak szybko nie odpuści. Będzie udawał, że się słucha, a za plecami robił coś innego.

– Wolałbym, żeby się nie denerwowała spotkaniami z wami tak, jak teraz. To mogłoby wpłynąć negatywnie na nasze małżeństwo. – Świdrował wzrokiem teścia i miał nadzieję, że ten dostrzega ukrytą groźbę. – Izie nie dzieje się tutaj żadna krzywda, zapewniam.

Goście przytaknęli powoli głowami, chowając wzrok w swoich dłoniach, podobnie zrobiła Iza. Atmosferę można było kroić, a Markowi bardzo się to podobało, chociaż może nie powinno. Uwielbiał ten smak na języku, rozlewający się po sercu i zgniłej duszy. Smak wygranej. Smak władzy nad tymi, którym wydaje się, że są niepokonani. Uwielbiał trzymać w garści kruche szczęście ludzi, mających się za zbyt ważnych. Dlatego wciąż ostrzegał teścia i posyłał ukryte groźby. Jego nagła potulność karmiła grzeszną część Marka. Teść, który zapewne jeszcze przed chwilą tłamsił córkę, stał się jego żywicielem, na którym zamierzał pasożytować, wysysając z niego niezdrową chęć dominacji.

Marek nie zabierał więcej głosu, upajając się chwilą. Obserwował teściów, próbujących wymyślić, dlaczego muszą się już zbierać. Nie zamierzał im pomagać, czekał, aż w końcu to wydukają.

Podnieśli się, więc z udawaną grzecznością pożegnał się i ostentacyjnie otworzył im główne drzwi. Następnie wyminął Izę, która lekko drgnęła i wszedł z powrotem do salonu, obserwując na wpół rozpakowane prezenty. Poczuł za sobą obecność żony, ale się do niej nie odwrócił.
– Byli ciekawi co, od kogo dostaliśmy? Sprawdzali koperty? To niegrzeczne rozpowiadać o takich rzeczach.

– To nie tak. Ja otwierałam prezenty, a oni zadzwonili. Pytali, czy mogą wpaść. Nie zdążyłam jednak tego sprzątnąć, bo od razu zadzwonili do drzwi. Musieli...

– Być przygotowani i czekać niedaleko. Chcieli się tylko upewnić, czy jestem w domu – dopowiedział za nią.

Iza milczała, przez co jego mięśnie napinały się coraz bardziej. Patrzył na rozerwane opakowania, zgnieciony papier i stertę ułożonych z boku kopert.

– Nie życzysz sobie, żebym przyjmowała gości pod twoją nieobecność? – zapytała piskliwym głosem, co niestety go jeszcze bardziej zirytowało.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz