» Rozdział 12 «

584 74 203
                                    

Jeżeli zastanawiacie się, skąd dodatkowy rozdział, już mówię...
Wczoraj  Oleanderka zasiała we mnie ziarenko i sobie myślałam, że Wy tacy kochani, że jak ja mam Wam odmawiać?
A dziś EdytaCe stwierdziła, że Iza nie może stać w kolejce do piątku, bo rozbolą ją nogi i będzie musiała tego drinka pić z szejkera 🤣🙈
Jesteście niemożliwi 😄 I najlepsi. ❤😘


^^^^^^

Przystanął w miejscu, w którym zniknęły i znów się rozejrzał. Nigdzie ich nie widział, więc stawiał kolejne kroki, uważnie zerkając w każdą alejkę. Wydawało mu się, że obraz wokół jest rozmyty, a jego cały organizm wyczulony tylko na poszukiwania JEJ.
Znów mignęły mu ciemne włosy, za którymi podążył. Te kilka kroków niemal przebiegł, wciąż ściskając w dłoni pomarańczę i cytrynę. Zatrzymał się nagle. Przecież nie mógł tak po prostu na nią wpaść. Niby co miałby powiedzieć? Jak zareagować? Serce zaczęło bić nierówno, a skronie sperlił pot. Uderzył w niego gorąc, gdy zdał sobie sprawę, że miałby stanąć tak blisko niej. Spojrzeć w oczy, przyjrzeć się ustom. I zobaczyć tylko zawód na tej pięknej twarzy.

Przymknął powieki i wszedł w zakręt. Przeglądała szampony. Wszystko wokół zwolniło. Miał wrażenie, że w nienaturalnie wolnym tempie, włosy dziewczyny poruszają się wraz z jej ciałem, gdy odwracała się w jego stronę. W głowie mu zawirowało, a ich spojrzenia się spotkały. 

I nie było w nich zawodu, a niezrozumienie. Uniosła pytająco brew, roztrzaskując tym jego wnętrzności. Była jak zimny prysznic, który ochłodził gorąc, tym samym pozwalając wszystkim funkcjom życiowym znów pracować.

Nie była Anitą.


Ale chyba zamierzała podać mu numer do psychiatry, a przynajmniej miała taką minę. Zdał sobie sprawę, jak idiotycznie wygląda. Stoi i się gapi.

Odwrócił się na pięcie, wracając w stronę kas. W duchu wyzywał się od idiotów. Jednak stało się też coś gorszego. Im bardziej zbliżał się do Izy, która już wypakowywała ich zakupy na taśmę, tym bardziej nienawidził samego siebie. Gniew i żal do świata znów przejmowały nad nim kontrolę.
Bo przecież chciał...
Przecież się starał...
Próbował...
Więc dlaczego wciąż Bóg mu wszystko utrudniał?
Dlaczego znów wszystko się spieprzyło?

Rzucił na taśmę owoce i bez słowa zaczął pomagać żonie wykładać towar.
– Limonki nie było?

Przed oczami stanął mu obraz pozostawionego owocu z naklejką.
– Nie znalazłem, przepraszam.


– Nie szkodzi. – Uśmiechnęła się delikatnie, po czym schyliła się, żeby dołożyć na górę zakupów kilka siatek. Nie przygotowali się.

Było w niej tak wiele spokoju. Czym zupełnie różniła się od Marka. Jak szalejący ogień i spokojna tafla wody. Jak śnieżna burza i pierwsze powiewy wiosennej bryzy. Gdy ona była zimnym piwem z pianką, on był jak palący denaturat. I dlatego przełknął cały jad. Nie umiał, nie potrafił się na niej wyżyć. I dobrze, bo wcale tego nie chciał. Wolałby chyba jej nie znosić, mieć prawo do tego, co jej robił. A teraz ponownie katował się wyrzutami sumienia.

Łagodne, niebieskie spojrzenie spoczęło na węglących się, ciemnych oczach Marka.
– Wszystko gra? Ciężko oddychasz, nie musiałeś tak gonić.

– Wszystko w porządku. – Wyciągnął rękę po swój portfel, wkładając mnóstwo siły w panowanie nad tonem głosu. Nie mógł się doczekać wyjścia na świeże powietrze.

Powiedział Izie, żeby wsiadła do samochodu, a on sam wpakuje zakupy. Posłuchała i wcale nie miała nic przeciwko, bo była już zmęczona całym dniem. Najpierw dekorowaniem i sprzątaniem, później obiadem i na koniec długimi zakupami. Jednak czujnie zerkała w lusterko, obserwując zaciętą minę męża. Nie rozumiała, co się w nim zmieniło w ciągu ledwie chwili. Ktoś inny poszedł po owoce, a ktoś inny do niej wrócił.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz