» Rozdział 4 «

674 78 252
                                    

Poprawiny trwały. Iza siedziała na swoim miejscu, odwzajemniając uśmiechy posyłane przez gości. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty się uśmiechać. Na zmianę cieszyła się, że trafił jej się właśnie Marek, który wydawał się dobrym mężczyzną i była przerażona wizją przyszłości.

Marek był miły, ale dobrze wiedziała, że wystarczy jeden zły ruch, żeby mężczyzna stał się wrogiem kobiety. A później ciężko to naprawić. To zawsze żona była na straconej pozycji, uzależniona od humorków męża.

Zerknęła na stolik, przy którym siedział. Biła z niego swoboda i luz, gdy znajdował się wśród młodych mężczyzn. Zaśmiał się głośno z czegoś, co powiedział Marcel Matrys, a później z niezachwianą pewnością siebie tłumaczył coś Gabrielowi i Gracjanowi. Jednak nadal z uśmiechem.

Iza żałowała, że nie jest taki dla niej. Chciała być twardą i silną kobietą. Wiedziała, że tylko takie mają szansę przetrwać wśród Alf. A jednak spuściła głowę, nie powstrzymując bólu w sercu. Poczuła się głupio. On się tam dobrze bawił. Inni jedli, tańczyli, śmiali się. A Iza... siedziała przy stoliku sama. Pozostawiona przez wszystkich, jakby była nieważna. A przecież to ona powinna być najważniejsza. Nie wolno jej było robić, co zechce. Nie zamierzała denerwować męża i ojca, i w sumie jeszcze teścia, swoją swobodą. Przerażał ją sam gniew ojca, gdyby doszedł do tego jeszcze mąż i teść... mogłoby się skończyć boleśnie, a nawet krwawo.

Zagryzła wnętrze policzka, walcząc z uczuciami, które ją przytłaczały. Większości nawet nie rozumiała, ale im bardziej zaczynało do niej docierać, że wszystko jest rzeczywiste, tym gorzej się z tym czuła. Sama. Całe życie sama.

Wzięła tak głęboki wdech, że aż uniosły się piersi i ramiona. Przywdziała maskę szczęśliwości, unosząc głowę dumnie i wysoko. Udało się wygrać z prawdziwymi uczuciami. I dobrze. Bo będzie musiała tak udawać przez całe życie...

*****

Marek starał się zachowywać jak najbardziej naturalnie i czasami nawet udawało się zapomnieć. Po prostu rozmawiał z tymi samymi osobami, co zawsze. Najgorzej było, gdy zdawał sobie nagle sprawę, że to nie jest kolejna impreza Wspólnoty. To jego impreza.

W tych chwilach obrączka zaczynała parzyć boleśnie, jakby nie pasowała do ciała. A pasowała. Łączyła się z mózgiem i sercem krojąc je na kawałki. Powoli, tępo, boleśnie. Nie ciekła z nich jednak krew a żal. Żal, że nie może żyć po swojemu, że zrezygnował z Anity, że musi żyć według reguł wymyślonych wieki temu dla ochrony. No, właśnie. Ochrony czego? Sekty? Przemocy? Rodzin tak samo nieszczęśliwych, jak on sam?

Zerknął w stronę Izy, a ból się zwiększył. Siedziała tam sama i chyba miała ochotę wyjść. Skrępowanie i niepewność biły z niej niczym aura. Choć na takie rozważania było już wiele za późno, zaczął się zastanawiać, czy postąpił dobrze. Działał pod wpływem emocji. Chciał ochronić Anitę przed Wspólnotą, w zamian zgadzając się na wszystko, czego żądali. A przecież ceną była nie tylko Anita i on, ceną była również Iza.

Zacisnął dłoń w pięść, nagle przestając słuchać pozostałych mężczyzn. Skupił się tylko na własnych myślach. Próbował znaleźć złoty środek w tej sytuacji, ale było to bardzo trudne.

Nie mógł dać Izie miłości, choćby bardzo chciał. I było mu przykro. Bardzo przykro, bo sobie na to nie zasłużyła. Żaden człowiek nie zasługuje na to, aby stać z otwartym sercem i patrzeć na serce małżonka, które należy do kogoś innego...

Wstał gwałtownie. Od razu wszyscy przy stoliku zamilkli i na niego spojrzeli, bo wyglądał, jakby zamierzał roznieść salę w pył. Marcel uniósł pytająco brew, ale Marek nic sobie z tego nie robił. Poszedł do łazienki. Nie chciał w takim stanie wracać do Izy. Bał się, że niepotrzebnie ją wystraszy.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz