» Rozdział 34 «

632 82 97
                                    

We trójkę przeszli przez bramkę, która zapiszczała nieznośne od zbyt częstego używania. Stanęli niedaleko głównego wejścia szkoły, czekając na dzwonek. Schowali ręce do kieszeni i gdy Fabian obracał językiem lizaka, Marek patrzył w chodnik, a Marcel rozglądał się wokół.

– Byłem tu kiedyś, co nie?

– Mhm. Wyciągnąłeś mnie na wagary – odparł Marek, uśmiechając się do wspomnień.

– Fajne było życie bez dowodu osobistego, i tak nie był nam do niczego potrzebny.

– Oj, nie przesadzaj. – Zaśmiał się Marek, mając przed oczami wszystkie szalone imprezy. – Po odebraniu dowodów jeszcze kilka latek udało nam się ukraść, zanim kazali nam dorosnąć.

– Też racja. – Marcel odwrócił się w stronę głosów. Zlustrował trzech chłopaków, mając przeczucie, że to właśnie na nich czekają. Nawet ich nie znał, ale od razu uznał za cwaniaczków. Oni, czując na sobie czyiś wzrok, po kolei obserwowali siną twarz Marcela. Później zrobili błąd, patrząc mu w oczy. Twarde spojrzenie, obiecujące ból, przeszyło ich na wskroś, chociaż udawali, że nie.

Chłopcy wyminęli grupkę, patrząc wszędzie, tylko nie na nich. Chyba właśnie kalkulowali swoje położenie, nadal czując na sobie wzrok Marcela.

– To te typki, co ci szwagra prześladują?

– Myślisz? – Marek przyglądał się chłopakom po kolei.

– Mam takie przeczucie.

– Ja ich znam – wtrącił Fabian, po czym machnął ręką. – Siema! Już po lekcjach?

– O, hej! – odpowiedzieli z ulgą, chyba wierząc, że skoro stoi tam Fabian, to kłopoty im nie grożą. – Trening zaraz mamy, ale najpierw musimy coś załatwić.

– Na kogo czekacie? – kontynuował, mając takie same przeczucia jak Marek i Marcel. A musząc wybierać między kolegami od piwa a członkiem Wspólnoty, wybrałby Wspólnotę. Tak nakazywał kodeks i sumienie, a przede wszystkim lojalność wobec Alf, w tym wobec Marka.

– Na kogoś, kto wisi nam kasę.

– Ile?

– Wszystko, co przy sobie ma. – Zaśmiali się wrednie, na co Marek zacisnął mocniej szczękę coraz bardziej przekonany, że to prześladowcy Leona. Postanowił wtrącić się w rozmowę:

– To jest wam dłużny, czy go po prostu codziennie kroicie?

– A jakie to ma znaczenie? – odezwał się jeden z nich z szerokim uśmiechem. Przez obecność Fabiana poczuli się aż nazbyt swobodnie.

– Całkiem spore – burknął Marcel. – Oby się nie okazało, że czekamy na tego samego człowieka.

– O, też go kroicie?! Biedaczek. – Wtórowali sobie wzajemnie głupimi śmiechami.

Fabian wyciągnął z ust lizaka, a donośne cmoknięcie rozległo się po placu na kilka sekund przed dzwonkiem.

– Na kogo czekacie? – zapytał tym razem z powagą.

– Na Zielińskiego. Lamus daje się kroić, żeby nie oberwać, a ja nic przy sobie nie ma, to wystarczy nastraszyć i na drugi dzień przynosi.

– Leona Zielińskiego? – Fabian zrobił krok w przód. – Prześladujcie moją rodzinę?

– Rodzinę? – przemówił tylko jeden z nich, bo reszta stała zszokowana. – To nie jest twoja rodzina.

– To mój szwagier – odezwał się Marek. – A Fabian to mój kuzyn.

Diabeł Stróż 2 (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz