Dom mój

16 3 0
                                    


Poranek, zawieje wstrętnych wspomnień,
lat minionych, dzieciństwa zubożałych.
Za nimi tylko ciemność zapomnień,
dawnych psotów, albo zabaw stałych.

Otwieram drzwi domu rodzinnego.
Nikogo już nie ma, a było wielu.
Przy jednym stole dworu mojego,
radości w chwale i w wspólnym celu.

Byłem zbyt młody i wątły jeszcze,
by zrozumieć jak być szczęśliwy.
Historie te spłukane przez deszcze.
Dziś zapomniane. Jestem gorzkliwy.

Odór smutku i płaczu tu tyle,
ale i zabaw hucznych przy kominie.
Wszystko uleciało. Było przez chwilę.
Ostałem się ja w domostwa gęstwinie.

Niby to żal, niby to rozterka
nad spokojem słów utulonych w morzu,
kiedy ja szaleńcza, mała iskierka
chciała wznieść pożar w przeświętym łożu.

Obraz rodzinny rozbity na drzazgi
pod wieloletnim drewnianym sufitem.
Echo odbija ojcowskie bluzgi,
otaczane barwnym kolorytem.

Matki łzy na szklance herbaty
prześwitają światła świec zgaszonych.
Ich ciepły dotyk wprowadza w zaświaty
do krainy uczuć spełnionych.

A z rodzeństwa? Kto z nich jeszcze żyje?
Gdy odeszli w cztery strony świata
ukąsiły ich jadowite żmije,
bo ujrzeli blask minionych lata.

Z tego wszystkiego zdjęcie pozostało
pod belką przeżyć starych na skraju.
Są tu wszyscy i tych których nie było,
lecz mnie nie ma. Zostałem na wygnaniu.

Zamykam więc dom, by cmentarz odwiedzić.
Tam zobaczę twarze, duszę straconych.
A kto do mnie przyjdzie, by grób zwiedzić?
Nikogo już nie mam. Obraz pól Elizjum...

Upadek poezjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz