Zabawa weselna nie była specjalnie zajmująca. Louis uśmiechał się grzecznie jak wypadało. Rozmawiał z gośćmi jak przystało, a także oddawał się zabawom. To ostatnie jednak robił z pewną niechęcią, ponieważ to zawsze była domena Williama. On sam stawał z boku, rzadko kiedy pozwalając sobie na tańce. Co nie znaczyło, że nie potrafił tego robić. Po prostu wolał inne aktywności, chociażby podsłuchiwanie najnowszych plotek.
Teraz jednak nie mógł kręcić się między kolejnymi osobami, starając się wyłuskać najciekawsze informacje z całego morza rozmów o najnowszej modzie czy mało zajmujących Louisa romansach. Niektóre wiadomości o miłosnych schadzkach były ważne, ale część z nich... Tego nie zamierzał komentować.
Najważniejszym wydarzeniem świętowania ich ślubu był moment, w którym wśród gości musieli wypić paskudny w smaku napar, który kilka godzin później miał sprawić, że ich alfa i omega będą o wiele bardziej chętne na wszelkie intymne kontakty. Louis nienawidził stosowania ziół do takich spraw, kiedy w głowie miał przecież myśl, że mógł z nich zrobić całkiem nieźle działającą truciznę. A on przecież tak bardzo lubił śmiertelne mieszanki.
Teraz siedział obok swojego męża, który wpatrywał się ze znużeniem w bawiącą się arystokrację. Louis upijał wino, które chwilę wcześniej doniosła mu służba.
— Jak podoba ci się zabawa, mój panie? — zagaił w końcu szatyn, choć jego głos ociekał zajadliwością. Cóż, skoro cesarz wiedział, że nie był Williamem, a ku uciesze gości uśmiechał się słodko, to mógł szeptać co chciał.
Alfa spojrzała na niego, a on nadal się w niego wpatrywał, jakby naprawdę oczekiwał odpowiedzi.
— Myślisz, że jak mogę się bawić, omego?
— Domyślam się, że zasiadanie do biesiady bez podbicia królestwa lub chociażby malutkiego księstwa nie sprawia ci przyjemności, aczkolwiek muszę przypomnieć, wasza cesarska mość, że to twoja weselna zabawa.
Na twarzy władcy pojawił się mały uśmiech, ale nie powiedział nic więcej.
— Widzę również, że moja prośba o zaprzestanie nazywania mnie omegą nie została rozpatrzona pozytywnie. Cóż za szkoda, myślałem, że będziesz miał o mnie lepsze zdanie, mężu.
Zatrzepotał rzęsami, jakby próbował flirtować z alfą. Może właśnie chciał, aby to tak wyglądało z boku.
— A którym imieniem miałbym do ciebie mówić? — odpowiedział sarkastycznym tonem władca. — Tym, którego używasz czy może tym, które zostało ci nadane? A może chowasz przed światłem dziennym jeszcze jakieś inne?
Szatyn czuł spojrzenie króla na sobie. Ten stał kawałek od nich, jednak nie na tyle blisko, aby mógł podsłuchać ich rozmowę. Tym bardziej, gdy grała muzyka, a dookoła rozlegały się inne konwersacje.
— Wolałbym jakiekolwiek, zamiast mówienia do mnie w taki sposób, jakbym był niczym więcej jak przydrożną kurwą, którą można wziąć za mniej niż kilka miedziaków.
— Proszę o wybaczenie, wasza cesarska mość.
— Cóż za awans społeczny — pozwolił zironizować sobie Louis, w końcu oddalając się nieco od swojego męża. Coraz więcej par oczu wpatrywało się w nim z zainteresowaniem.
Powrócił do swojego posiłku, zachwycając się smakiem swojej ulubionej pieczeni, której musiał sobie niedawno odmówić, gdy udawał, jak bardzo cierpiał po stracie Williama. Czuł pewnego rodzaju ból w sercu, mając świadomość, że nie będzie miał za wiele okazji, aby móc posmakować jej więcej. Choć wciąż miał w głowie myśl, aby pomówić ze swoim wujem, aby pozwolił mu na zabranie jednej z kucharek ze sobą.
CZYTASZ
✓ | Cold As A Steel
FanfictionBycie władcą nie jest łatwym zadaniem. Tym bardziej, gdy jest się w trakcie kolejnej wojny o dominacje w świecie, prowadząc swoje wojska ku zwycięstwu. Jednak nie każde królestwo gotowe jest walczyć, woląc się układać. I tak właśnie książę Willi...