XVII

191 16 0
                                    

Następnego dnia rano zgramoliłem się z łóżka po to, żeby zebrać się do szkoły. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że się wyspałem, ale w zasadzie nie było to nic nowego. Z tym, że długo nie mogłem też wczoraj zasnąć. Ale mimo to miałem dobry humor. A przynajmniej względnie.

Po jakimś czasie wyszedłem do kuchni coś zjeść. Zdziwiłem się, gdy zauważyłem w niej Steva.

- Hej?

- O, cześć, Peter. Słyszałem, że w końcu Twój ojciec postanowił puścić Cię do szkoły. Jak Ty żeś Go przekonał?

- W sumie to sam nie wiem.

- I jak? Lepiej w szkole czy w domu?

- W szkole. Błagam, mnie coś trafia, jak mam sam siedzieć z guwernantką. Ile można słuchać tej samej osoby?

- Zawsze zadaję sobie to pytanie, kiedy muszę być na zebraniu u Furego - uśmiechnąłem się szczerze na Jego słowa.

- Nie wydaje się być aż taki zły.

- Nie jest. Tylko strasznie marudzi. Chcesz - spytał wskazując na jajecznicę, którą właśnie robił?

- No, mogę. Dzięki. A to zebranie o której macie?

- Za jakieś pół godziny. Wiesz, że na Twojego tatę trzeba brać poprawkę. Jeszcze ma w trakcie wyjść, bo musi coś załatwić.

- I to akurat dzisiaj - powiedziałem z udawanym przejęciem.

- No patrz. Jaki pech - odpowiedział mi pan Steve z uśmiechem. - Kto by się spodziewał?

- Z całą pewnością nie ja - zaśmiałem się. - Dzięki za śniadanie, ale chyba muszę iść, jeśli mam zamiar zdążyć.

Pożegnałem się ze Stevem i poszedłem szybkim krokiem po plecak. Była dopiero siódma. Co oznaczało, że wstałem za wcześnie i byłem gotowy za szybko, przez co zostało mi całkiem sporo czasu. Chcąc, nie chcąc, wyszedłem z posesji, przeszedłem do jakiegoś budynku i ukryłem się w najciemniejszej części padającego od niego cienia.

Dotknąłem dwa razy opaski na moim nadgarstku i już po chwili moje ciało pokryła druga powłoka. Stresowałem się wyjść dalej. Nie wiedziałem co robić. Po jakimś czasie wyszedłem z ciemnego zaułka i zarzuciłem siecią na pobliski budynek. W momencie, gdy znalazłem się w górze puściłem się, pozwalając sobie opaść aż do ziemi po to, aby w ostatniej chwili wystrzelić sieć w kolejny budynek. Pierwszy raz w życiu poczułem się naprawdę wolny. Niedługo później opanowałem tę sztukę prawie do perfekcji. Gdy znalazłem się już całkiem niedaleko szkoły (albo po prostu mogłem już dojrzeć jej budynek) wyłapałem niosący się pisk opon. Szybko skierowałem się w stronę tego odgłosu i już po stosunkowo krótkim czasie, znalazłem się na miejscu. Jakimś cudem na miejscu nie było żadnych innych pojazdów ani ludzi, poza tymi, którzy brali udział w zdarzeniu. Wylądowałem na ziemi i podbiegłem do pojazdu, który leżał do góry nogami, bądź kołami. Jak kto woli. W środku znajdował się jedynie przytomny mężczyzna, który zwrócił na mnie swoją uwagę, dopiero gdy usłyszał mój głos.

- Nic się panu nie stało?

- Nie - odpowiedział niepewnie po chwili...

- Zaraz stąd pana wyciągnę, tylko sprawdzę szybko czy z resztą w porządku, dobra? Jak coś to niech pan krzyczy.

Sprawnie przedostałem się do drugiego auta, w którym znajdowała się cała rodzina. Z czego wszyscy nieprzytomni. Auto leżało bokiem, więc w teorii powinno być łatwiej. Ale tylko w teorii bo znajdowało się ono na skraju mostu.

- Hej, możesz zadzwonić po karetkę - spytałem się randomowego gościa, który trzymał w tej chwili telefon w ręce? Kolejne zdanie powiedziałem już pod nosem. - No dobra...

Zeskoczyłem na ziemię obok auta i sprawnym ruchem wyrwałem przednie drzwi od strony pasażera. Udało mi się wyciągnąć kobietę, u której uprzednio sprawdziłem czy oddycha. To samo zrobiłem z dwójką pozostałych pasażerów. Kiedy przyszedł czas na czwarty kurs auto gwałtownie się przesunęło. Od razu strzeliłem w jego stronę siecią, ale mimo swojej siły, utrzymanie spadającego auta stanowiło niezłe wyzwanie. Zawiazałem sieć o szeroki słup i wróciłem do wyciągania osób z pojazdu z nadzieją, że mój zabieg przyniesie jakiś efekt. Jakimś cudem nie mogłem sobie poradzić z ostatnią osobą. Oddzielał mnie od Niej prawdopodobnie słup od lampy. Próbowałem go przesunąć, ale bezskutecznie. Jedynym sposobem wydawało się wyjęcie go w taki sam sposób, w jaki się tu dostał, ale gdybym to zrobił auto runęłoby w przepaść. Nie chciałem brać tej opcji pod uwagę. Moje sieci były silne, ale aż tak w nie nie wierzyłem. Usłyszałem z oddali odgłosy syren. Zanim by tu dojechali mogłoby być za późno. Dlatego, więc postanowiłem działać. Wyszedłem na zewnątrz auta i pociągnąłem lekko za pręt. Moje obawy się potwierdziły, bo samochód co prawda ledwo, bo ledwo, ale jednak przesunął się. Dało mi to sygnał, że sieć może puścić. Zrobiłem jeszcze parę warstw sieci i wyciągnąłem gwałtownie pręt do momentu, w którym mogłem wyciągnąć kierowcę przez przednią szybę. Udało mi się to w ostatniej chwili, zanim auto runęło w dół. Zgromadzeni zaczęli bić brawo, a po chwili przyjechały też służby. Udało im się spojrzeć na mnie, ale oddaliłem się jak najszybciej.

Wciąż pod wpływem emocji udałem się do szkoły. Nie obeszło się bez spóźnienia, ale uśmiech nie chciał zejść mi z twarzy. Dezaktywowałem kostium i ruszyłem do sali, w której obecnie mieliśmy mieć lekcje.

Just Another Move | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz