XXXVIII

156 13 0
                                    

- Peter, zapytałem o coś - powiedział ojciec zdenerwowanym głosem. - Jaki patrol? Gdzie są te jebane narkotyki? Komu je zajebałeś? Rozłącz się z Shuri w tej chwili.

Nacisnąłem czerwoną słuchawkę i nadal wpatrywałem się w milczeniu z przerażeniem na tatę.

- Pete? Powiedz, o co chodzi. Poradzimy sobie jakoś z tym. Ale powiedz, co jest grane.

Nie wiedziałbym nawet od czego zacząć. A kłamcą najlepszym nie jestem.

- Peter... Powiedz mi. Wymyślimy coś.

- Nie mogę.

- Peter, do kurwy, powiedz, co się dzieje - nie dałem rady powstrzymywać już łez. - Peter.

Zamknąłem oczy i stuknąłem dwukrotnie w opaskę na nadgarstku.

- Jacyś ludzie porwali jakąś dziewczynę. Widziałem to, więc poleciałem za Nimi. W magazynie mieli tonę narkotyków. Złapali mnie, ale uciekliśmy. Z tym, że to co mogłem, to im zabrałem, a resztę spaliłem.

Wyciągnąłem telefon. I pokazałem tacie wiadomość, którą dostałem.

- Przerosło mnie to, tato - ponownie stuknąłem dwukrotnie w opaskę. - Nawet sam nie wiesz co powiedzieć.

- To jest po prostu dużo informacji na raz. Po pierwsze, niezależnie od tego jak Cię teraz nienawidzi MJ, musimy po Nią jechać. Jest w niebezpieczeństwie. Pewnie Cię obserwowali.

- Wiedziałbym, o tym.

- Niby skąd? Uwierz, że Oni mają swoje sposoby.

- Ja też. Chociaż... Jakie jest prawdopodobieństwo, że przez narkotyki miałem zaburzoną pracę zmysłów?

- Duże? Zbieraj się. Jedziemy po MJ i Jej rodziców.

- Będą korki. Obydwoje możemy zrobić to o wiele szybciej.

- Nie nadążysz za mną.

- Zakład - spytałem?

- Nie zabij się po drodze.

- Aha?

W rzeczywistości obydwoje lecieliśmy w tym samym tempie. I nikt się nie zabił. Dolecieliśmy pod dom MJ i obydwoje zdjęliśmy jak gdyby nigdy nic nasze stroje. Tato zadzwonił dzwonkiem do domu Jonesów.

- Może rzucę pomysłem, żebyś wstąpił do Avengers?

- Co?

Nie zdążył nic powiedzieć, bo drzwi się otworzyły. Zrobił to specjalnie. Znam Go.

- Dzień dobry, jesteśmy w sprawie...

- Proponuję, żebyście na razie tu nie przychodzili, po tym co zrobił Peter - przełknąłem ślinę na słowa mamy MJ.

- Jesteście w niebezpieczeństwie i...

- Trudno. Do widzenia - zamknęła drzwi. Po prostu zamknęła drzwi. Próbowaliśmy się dodzwonić jeszcze parę razy, ale bezskutecznie.

Odszedłem od drzwi i usiadłem pod pobliskim drzewem. Do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy.

- To moja wina. Mogłem nie brać tych narkotyków. Mogłem od razu Ci powiedzieć, co się dzieje. Uniknęlibyśmy tego. Ale jak zwykle musiałem wykazać się samodzielnością i potrzebą robienia wszystkiego po swojemu. Szkoda, że zawsze wszystko przy tym jebię. Byłoby prościej, gdyby mnie tu nie było, to może przestałbym wszystkich narażać.

- Peter - spojrzałem na tatę, który przykucnął przy mnie. Jego twarz wypełniał ból. - Jest jak jest i tego co ktoś już zrobił, nie zmienimy. Niezależnie od tego kto to zrobił i co to było. Bez sensu jest teraz zastanawiać się „co by było gdyby" albo kogoś obwiniać. W taki sposób nic nie ugramy. I błagam Cię, każdy z nas na początku wszystko zjebał. Nikt nie jest idealny. Gdybyś widział moje początki to byś się załamał albo zaśmiał na śmierć, uwierz mi. Teraz liczy się to, co zrobimy w tej chwili. Możemy zapewnić Im opiekę nawet, jeśli jej nie chcą i pójść do źródła problemu. Wiesz, gdzie One mogą być, prawda? Pewnie jest to, to samo miejsce, w którym znajdowały się te narkotyki.

- No wiem, gdzie to...

- No to w takim razie lecimy tam. Nie będziemy bezczynnie siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń.

Podniosłem się z ziemi i niewiele myśląc przytuliłem tatę. Trwało to chwilę, ale pomogło mi się w jakiś sposób pozbierać.

- Dziękuję - powiedziałem cicho.

- Ogarniemy to, Peter. Ogarniemy...

- Idziemy?

- Gdzie?

- Miałem Cię zaprowadzić do źródła problemu. Mam zamiar to zrobić.

Chwilę później na moim ciele pojawił się strój, a gdy to samo stało się z tym taty, wzniosłem się w górę.

- Nie mieliśmy pilnować, żeby nic Im się nie stało - spytał w locie?

- Pilnujemy.

- Jak - spytał, strącając mnie na budynek? Podniosłem się i stanąłem naprzeciw Niego. - Lecimy nie wiadomo gdzie. Ja też zwykle wolę działać bez planu, ale ryzykujemy zbyt wiele.

- Wiem, ale masz lepszy pomysł? Zostaje nam tylko to. To wszystko moja wina. Muszę to naprawić. Jeśli nie chcesz mi, w tym pomóc, to nie pomagaj. Ale lecę tam niezależnie od Twojej decyzji. No to lecę sam.

Nie doczekałem się żadnej reakcji. Trochę mi zajęło dolecenie do miejsca, w którym mieliby być Ci goście. Przystanąłem pod budynkiem, wyciągnąłem telefon i woreczek z narkotykami i wciągnąłem jego zawartość. Wszedłem do budynku tak samo jak ostatnim razem. Tym razem jednak nie kryłem się z tym ani przez chwilę. Z daleka widziałem MJ. Siedziała przywiązana do krzesła, odwrócona tyłem do wejścia. Przez moment nie zwróciłem też na siebie uwagi porywaczy, mimo że szedłem w stroju ze zdjętą maską środkiem korytarza.

- No, proszę - powiedział Ich lider donośnym głosem. - Jednak przyszedł. Już myślałem, że sami będziemy musieli Cię zabić, kochana.

Od razu też sięgnął po krzesło i postawił Je obok tego MJ. Wskazał na nie i powiedział tylko: „zapraszam". Usiadłem i poczułem na sobie wzrok MJ. Dopiero wtedy na Nią spojrzałem. Miała na twarzy krew i spoglądała na mnie zmęczonym i smutnym wzrokiem.

- Nazywam się Arnold. Mam w planach zrobić dzisiaj show. Wszystkiego dowiecie się w swoim czasie.

Po tym jak jeden z Nich mnie przywiązał, wszyscy wyszli z pomieszczenia.

- Zjarałeś się - stwierdziła MJ, nadal na mnie nie patrząc.

- Nie ma sensu zaprzeczać, że brałem. Ale jedyną rzeczą, którą dzisiaj brałem to, to co wciągnąłem z pięć minut temu. Nie nazwę Ci, co to było. Jarać, nic nie jarałem.

- Nie obchodzi mnie to.

- Nie powinno. Ale jednak stwierdziłaś, że trzeba skomentować mój stan.

- W takim stanie na pewno nikogo nie uratujesz.

- Zdziwiłabyś się.

- Wiesz co, Peter? Na cholerę tu przychodziłeś.

- Już trochę za późno na to, żeby się wrócić. Poza tym nie mam zbytnio jak - powiedziałem podnosząc lekko związane ręce i wreszcie zwracając ku Niej wzrok.

- Coś Ty ze sobą kurwa zrobił? Wiesz, co się dzieje, po tym jak bierzesz? Ty masz pieprzony zjazd i wyjebane w to, co się dzieje, a wszyscy dookoła się o Ciebie martwią - dalej nie słuchałem. Skupiłem się natomiast na dźwięku silników. Dobrze mi znanych. Po chwili do pomieszczenia wpadł tato.

- Nic Wam nie jest - spojrzałem krótko na MJ?

- Nie, chyba nie. Tylko Peter jest trochę...

- Kurwa, musiałeś aż ćpać?

- To pytanie retoryczne - zaczął podchodzić do mnie z zamiarem uwolnienia mnie, ale sam przerwałem więzy i powoli wstałem? - Sprawdź, czy jeszcze ktoś tu jest. Wyjdź niezależnie od wszystkiego po pięciu minutach. A Ty, MJ, uciekaj jak najdalej od tego budynku. Nie może Ci się nic stać.

- Na dworze jest pogotowie, policja, straż pożarna i telewizja. Pójdź do Nich. Peter, mam nadzieję, że wiesz, co robisz - powiedział i poleciał w głąb budynku.

- I MJ. To wszystko, żeby Cię chronić. Kocham Cię. A teraz leć. Pogadamy później, o ile będziesz tego chciała.

Just Another Move | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz