XXXV

188 17 5
                                    

Wszedłem na grupę i pierwszą wiadomością jaką zauważyłem, była groźba Shuri, że jeśli żyję to mnie zabije, a gdy nie żyję, to mnie wskrzesi i zabije, jeśli Jej nie odpowiem w ciągu minuty. Pisała to wczoraj. Ale żyję, więc przynajmniej nadzieja w tym, że mnie po śmierci męczyć nie będzie.

Plus jest taki, że Shuri i Ned sobie popisali w końcu. Spędzili co prawda czas na wyzywaniu mnie i MJ, ale zawsze coś.

Nagle na mój telefon przyszła nowa wiadomość. Nie żeby chciało mi się to wszystko czytać, więc po prostu nagrałem głosówkę i wysłałem na naszą grupę.

- Więc, generlanie nic nam nie jest, po prostu nie patrzyliśmy na telefony, a teraz czekam aż MJ się wymyje, więc dopiero zacząłem to czytać. Nie żeby mi się chciało czytać do końca. Jak jest coś ważnego, to możecie to teraz napisać. Jak jest to coś ważniejszego niż wyzywanie nas.

Z wiadomości to byłoby na tyle. Tych prywatnych od osób z grupy też nie czytałem. Oprócz tego wszystkiego, miałem jeszcze powiadomienie o zaproszeniu do znajomych.

„Camille Jones"

Za chuja mi to nic nie mówi. Wszedłem na Jej profil i po którymś zdjęciu poznałem w Niej dziewczynę z magazynu. Ale jak Ona mnie znalazła?

Po namyśle zaakceptowałem zaproszenie i już po chwili dostałem od Niej wiadomość. Nie wchodziłem w czat, jedynie spojrzałem na powiadomienie.

Camille: „Hejka, ja chciałam jeszcze raz podziękować za ratunek. Mam nadzieję, że będę mogła się kiedyś odwdzięczyć. Co powiesz na kawę w przyszłym tygodniu?"

Kurwa. To jest niby niewinne, ale mam wrażenie, że Ona czegoś oczekuje. Uratowałem Ją i na tym jebany koniec.

Usłyszałem, jak MJ otwiera drzwi od łazienki i wchodzi do pokoju. Odpowiedziałem, że odpadam i rzuciłem telefon z powrotem na łóżko.

Podeszła do mnie i usiadła obok, kładąc swoją głowę na moim ramieniu.

- Jesteś głodna?

- Trochę.

Wyszliśmy z pokoju i skierowaliśmy się w stronę kuchni. Tak jak wspominał tato, były w Niej Nat i Pepper.

- Dzień dobry - powiedziała MJ.

- Hej - odpowiedziała, siedząca przy stole Nat.

- Dzień dobry. Wiesz, że nie musimy rozmawiać tak oficjalnie, prawda?

- Pete wspominał, ale raczej wolę nie ryzykować niczym.

- Jestem Natasha - powiedziała i wstała od stołu. - Możesz mi mówić Nat. A to jest Pepper. Ale zakładam, że Ty to wiesz. To tylko po to, żebyś mogła normalnie z nami rozmawiać.

- Okej - odpowiedziała MJ i spojrzała na mnie.

- Zrobiłam lasagne - powiedziała Pepper. - Zakładam, że nic nie jedliście, więc może się skusicie?

Ostatecznie zjedliśmy, bo w sumie było prawdą, że prawie nic nie jedliśmy. W poniedziałek rano tato podrzucił nas do szkoły. Kłamstwem byłoby powiedzenie, że spędziłem weekend nic nie biorąc, ale zdarzyło się to tylko raz, kiedy już po prostu nie dałem rady. MJ odwróciła moją uwagę od moich problemów i poprawiała mi humor w razie potrzeby.

Po szkole pojechałem od razu do domu. Gdy wszedłem do środka spotkałem się z tatą, który był w tamtej chwili w kuchni.

- I jak - spytał?

- I jak? W sensie co?

- W szkole, ogólnie Twoje samopoczucie?

- Jest okej - odpowiedziałem, na co On pokiwał głową.

- Lubię Ją - dodał po chwili.

- MJ?

- Tak. Ma na Ciebie naprawdę dobry wpływ. I nie jest chyba w żadnym stopniu sztuczna.

- Ta... Jest szczera do bólu - stwierdziłem i podszedłem bliżej po zdjęciu butów.

- Zauważyłem - uśmiechnął się pod nosem. - Cieszę się, że w końcu jesteś szczęśliwy, wiesz? Puszczenie Cię do szkoły było dobrą decyzją. Wychodzisz na prostą. Ty czujesz się lepiej i wszyscy wokół też. Trzeba było tak marudzić przy przeprowadzce?

- Może nie w każdej kwestii. Ale nie chcę już stąd wyjeżdżać.

- Nie wyjedziemy. Za dużo nas tu trzyma. Jestem z Ciebie dumny, Peter. Bucky też by był.

Nieznacznie uśmiechnąłem się. Nie byłby dumny. Na pewno nie. Powiedziałby, że wszyscy mnie kochają, a teraz nawet więcej osób, ale nie byłby dumny, że ponownie wracam do punktu wyjścia.

Pamiętam, że kiedy się poznaliśmy, zostaliśmy pozostawieni sami we dwóch. Wszyscy jak zwykle musieli załatwiać różne sprawy, a ja miałem zająć się Buckym, zadbać o Jego dobre samopoczucie przy wejściu w normalność. Siedzieliśmy razem w jakimś pokoju u T'Challi, a ja nie mogłem oderwać wzroku od metalowej ręki Buckego. Było tak głównie dlatego, że w głowie rozpracowywałem, jak mogłaby być zbudowana. Ale o nic nie pytałem. Tak samo jak i On. Wiedziałem, że zauważył, że Mu się przyglądam, ale nic sobie z tego nie robił. Spojrzał na mnie wzrokiem wypełnionym bólem, wzrokiem, którego nigdy nie zapomnę. A ja się uśmiechnąłem i powiedziałem: „Oni mogli poskładać Cię od zewnątrz, ale ja chciałbym poskładać Cię od środka". Od tamtej pory praktycznie każdą wolną chwilę spędziliśmy razem. Ja wiedziałem o Nim wszystko i On wiedział wszystko o mnie. Stał się dla mnie prawdziwym przyjacielem. A teraz Go nie ma. Życie jest do kitu.

Just Another Move | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz