XXXVI

181 16 10
                                    

Bo prawda jest taka, że potrafię zjebać wszystko, czego się tylko dotknę.

Zanim dojechałem do domu nałożyłem na siebie strój i poleciałem na mój ulubiony budynek. Posiedziałem chwilę, wziąłem, co miałem wziąć i zsunąłem się na pajęczynie po to, aby wejść do środka. Budynek był opuszczony. Prawdopodobnie był tu kiedyś prowadzony jakiś przemysł. Nigdy w to nie wnikałem.

W środku było ciemno, ale dzięki moim zmysłom widziałem wszystko doskonale. Dopiero głębiej budynku dotarła do mnie smuga światła. Nie za bardzo pamiętałem czy to było, że ma się iść w stronę światła czy nie, więc wybrałem tą gorszą opcję.

Dziękowałem sobie w duchu, że nie wziąłem wcale tak dużo tych narkotyków. Że nie postanowiłem się naćpać do nieprzytomności, albo przynajmniej do długotrwałego odpłynięcia.

Z każdą chwilą słyszałem więcej i niedługo później rozpoznałem głosy, które wybrzmiewały dalej.

Albo mi się wydawało. Też istniała taka opcja.

Starałem się iść jak najostrożniej. Żeby się nie wyjebać i przy okazji nie narobić hałasu, który skończyłby się pewnie sytuacją z ostatniego razu.

Nagle usłyszałem śmiech.

- Myślałeś, że Twoja dziewczyna będzie bezpieczna, będąc z Tobą?

Szedłem dalej. Poczułem strach, ten prawdziwy. Strach o bliskie mi osoby.

- Zabiję każdego, kogo kochasz, Starkuś - drążył głos. - Wiem o Tobie wszystko.

Głowa zaczęła mnie okropnie boleć. Później ból przeszył całe moje ciało, przez co upadłem na kolana. Ostatnie co poczułem, to kłujący ból w klatce piersiowej. I ponownie odpłynąłem.

I wtedy, gdy już poderwałem się do pozycji stojącej, dotarło do mnie, że wciąż znajduję się na dachu. Prochy zawsze były dziwne. Ale czegoś takiego jeszcze nie miałem.

W pewnym momencie dostałem wiadomość, która wcale nie polepszyła mojego stanu.

„Drogi ćpunie, proponuję zerwać z dziewczyną, chyba że pragniesz Jej śmierci.
Ten, któremu zajebałeś towar:)"

Jak najszybciej tylko mogłem, wróciłem do domu. Ojciec coś mówił do mnie na wstępie, ale zignorowałem to i wpadłem do swojego pokoju. Chodziłem w tę i z powrotem, nie mogłem się uspokoić.

Wziąłem pierwszą lepszą tabletkę, nałożyłem na siebie strój i poleciałem w stronę domu MJ. Zastanawiałem się, co zrobić. Nie mogłem przecież ryzykować Jej życiem, bo mi się zachciało zgrywać bohatera, po czym nałóg mnie przerósł.

Już w normalnych ubraniach zapukałem do domu Jonesów. Otworzyła mi mama MJ, która przywitała mnie z uśmiechem i powiedziała, że MJ jest na górze. Wszedłem do środka i gdy dotarłem przed zamknięte drzwi pokoju MJ, zamarłem. Nie potrafię tego zrobić. Do oczu naleciały mi łzy, dlatego poczekałem chwilę na wstępne ogarnięcie się i dopiero wtedy zapukałem. Otworzyłem drzwi i zastałem MJ, która ściągnęła słuchawki z uszu, szeroko się uśmiechnęła i wstała z zamiarem pocałowania mnie. Ale ja się odsunąłem. Musiałem.

- MJ, bo... Nie możemy tego ciągnąć. To jest zbyt niebezpieczne i bezsensowne. Uwielbiam Cię, jesteś naprawdę świetną dziewczyną, ale nie dla mnie. Nie ja dla Ciebie. I zanim coś powiesz, wiem, że to dla Ciebie obecnie nic nie znaczy, ale przepraszam...

- Ale co się stało?

- Nic, po prostu... Po prostu nie możemy być razem. Przepraszam. Pójdę już.

Zostawiłem MJ. Pierwszy raz w Jej oczach zauważyłem łzy. Sam wróciłem do domu zalany łzami. Nie pamiętałem, co wziąłem, więc szukanie co to było, byłoby bezsensowne. Ale i tak poszedłem ponownie do plecaka. I ponownie wziąłem jakieś tabletki.

Niedługo później do pokoju ktoś wszedł. Chwilę mi zajęło zrozumienie, że był to mój ojciec. A właściwie do momentu, w którym mówił do mnie już trochę czasu. Pomógł mi wstać i w zasadzie reszty nie pamiętam.

Obudziłem się już w MedBayu. Nie robiłem sobie nadziei, że w kroplówce jest coś innego niż sól fizjologiczna, więc zwyczajnie odwróciłem się na drugi bok.

- Ty próbujesz się zabić, czy co - otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą siedzącego na krześle tatę?

- Nie wiem, może - odpowiedziałem po dłuższej chwili. Nadal leżałem. Nie chciałem wstawać, bo zwyczajnie nie miałem na to siły. Poczułem jak pod moimi powiekami zbierają się łzy.

- Pete...

Tato przykucnął przy łóżku pocałował mnie w czoło i przytulił. W Jego wykonaniu było to co najmniej dziwne. Poczułem, jak skapuje na mnie Jego łza, której oznaki powstania szybko zatuszował.

- Przepraszam... Ja po prostu nie daję rady. Tato, ja mam już dość.

- Od jutra pójdziesz na odwyk i załatwiłem Ci psychologa. Może zostaniesz na trochę w domu, co?

- Zerwałem z MJ.

- Co? Czemu? Co się stało?

- Nie mogę - zaczynałem już powoli dławić się łzami...

- Czego nie możesz? Hej, Pete... Dobra, powiesz, kiedy będziesz w stanie.

- I co dalej jesteś ze mnie taki dumny? Jest ze mnie taki sam ćpun, jak kiedyś. A nawet gorszy.

- Zawsze będę dumny. Kocham Cię Peter i nic tego nie zmieni. Nikt idealny nie jest, każdy radzi sobie tak, jak potrafi, ale narkotyki to nie jest najlepsza opcja. A jak się czujesz?

- Jak gówno. Jak zwykle. Albo przynajmniej po ćpaniu.

- To po co to bierzesz?

- Bo inaczej nie umiem - odpowiedziałem, ściszając głos.

Just Another Move | złσ∂zιєנкα мαяzєńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz