Tato chwilę milczał, tak samo jak i my, dlatego w pewnym momencie MJ przerwała tę grobową ciszę.
- Ja wiem, że mnie pan właściwie nie zna, ale...
- Okej - przerwał. - Nie zamierzam ingerować w to, co się między Wami dzieje. I tak nie potraficie udawać.
- Co?
- Od razu po Was widać, że coś między Wami jest. Nie trzeba być specem, a wiesz, że nim nie jestem. To koniec niespodzianek na dziś?
- Raczej tak.
Odstawiliśmy MJ do domu i pojechaliśmy do rezydencji. Od razu wybiegłem z samochodu w poszukiwaniu Buckego. Gdy zobaczyłem, jak rozmawia z Nat, od razu się do Nich jak najszybciej skierowałem.
- Przepraszam Cię, naprawdę.
- Hej, nic się nie stało. Tony Cię wyciągnął i przecież tu jesteś. Jeszcze mamy chwilę, żeby się pożegnać, to najważniejsze.
- Dopiero? Miałem z Tobą spędzić całe popołudnie, a przeze mnie wyszło, jak wyszło.
- Bucky, zbieraj się - usłyszeliśmy wołanie pana Furego.
- Bohaterowi zawsze coś wyskoczy - powiedział, uśmiechając się szeroko. - Muszę lecieć.
Przytuliłem Go mocno i poczułem, jak w moich oczach zbierają się kropelki łez. Ale nie pozwoliłem im wylecieć. Uśmiechnąłem się, uniosłem głowę i patrzyłem, jak Bucky odjeżdża. I wtedy uśmiech zszedł mi z twarzy, a łzy popłynęły po policzkach. Starałem je równie szybko, jak zdołały ulecieć i zamknąłem oczy. To przecież tylko rok, dam radę.
Nat podeszła do mnie i położyła swoją rękę na moim ramieniu. Byliśmy w tym samym wzroście, więc tylko powiedziała cicho:
- Mam nadzieję, że ten drugi skończył gorzej. Nie obejrzysz się, a Bucky wróci.
- Chciałbym.
- Żeby tamten skończył gorzej - spytała z uśmiechem?
- To też - powiedziałem i po chwili odwzajemniłem uśmiech.
Siedziałem w pokoju i wsłuchiwałem się w równomierne tykanie zegara. Nie miałem ochoty na nic, wypełniła mnie pewnego rodzaju pustka. Jakbym właśnie stracił przyjaciela.
Oczywiście, nie mieszkałem nigdy z Buckym, więc nie widziałem Go codziennie, ale i tak zdarzało się to dość często. Zawsze słuchał tego, co mam do powiedzenia i to On właściwie nauczył mnie skutecznie walczyć. To co musiałem trenować za dzieciaka nie dawało żadnych skutecznych efektów. Nie twierdzę, że teraz umiem już walczyć. Bo tak raczej nie jest. Ale umiem się w miarę skutecznie obronić, nie robiąc przy tym nikomu większej krzywdy i dobrze się przy tym bawiąc.
W pewnym momencie wstałem, zgarnąłem smycz i wziąłem Ren na spacer. Moja niezawodna wymówka do wyjścia. Włożyłem słuchawki do uszu i szedłem przez miasto, aż doszedłem do parku i tam przysiadłem na ławce, patrząc jak dzieci z rodzicami bawią się na placu zabaw. Zawsze tego zazdrościłem innym. Tego uśmiechu podczas zabawy. Opiekunki to nie to samo, szczególnie, gdy się wie, że właściwie przestało się mieć na kim polegać. A potem wyrasta sobie taki ja, z pieprzonymi problemami, biorącymi się z byle czego. Z zamyślenia wyrwała mnie lecąca w naszą stronę piłka. Złapałem ją praktycznie dosłownie przed siedzącą obok Ren. Odrzuciłem ją do dzieciaka, do którego należała i już chwilę później podszedł do mnie z jakąś kobietą.
- Strasznie pana przepraszam, mam nadzieję, że psu nic się nie stało - powiedziała.
- Piłka Jej nie dotknęła nawet, więc raczej nic się nie stało.
- Peter, przeproś pana.
- Przepraszam - powiedział cicho chłopiec.
- Nie, poważnie. Przecież nie było to zamierzone. Raczej. Ufam, że nie. A przynajmniej znalazłem imiennika i może w końcu do domu wrócę - uśmiechnąłem się lekko.
Kobieta odwzajemniła uśmiech, jeszcze raz przeprosiła i pożegnała się. A ja rzeczywiście w końcu ruszyłem z powrotem do domu. Założyłem słuchawki i miałem zamiar ściągnąć je dopiero, gdy ktoś mnie do tego zmusi. Po jakimś czasie wszedłem do domu, wpuszczając wcześniej Rey, która od razu gdzieś pobiegła, poczułem tylko dreszcz, a zza rogu wyszedł tato.
- Musimy pogadać - powiedział głosem, przez który szczerze się przeraziłem, co może powiedzieć. - Chodź do Ciebie.
Poszedłem powolnym krokiem za ojcem, który jak na siebie szedł dość szybko, jak na mnie, i tak stanowczo za wolno. Całą drogę zastanawiałem się, o co może Mu chodzić. Gdy się dowiedziałem, załamałem się i praktycznie od razu chciałem wyjść z pomieszczenia. Zamiast tego musiałem wysłuchiwać, jak ważne jest zabezpieczenie, żeby nie skończyć z dzieckiem i mega ciężkim życiem licealisty lub studenta. W tamtej chwili po prostu umarłem. To MJ miała mi wyjebać, jak Jej zaczną gadać o seksie. A role się nie odwrócą.
CZYTASZ
Just Another Move | złσ∂zιєנкα мαяzєń
FanfictionKolejna przeprowadzka. Każda z nich męczy tak samo. Niby zmienia tyle w moim życiu, ale wszędzie tylko doskwiera mi brak przyjaciół i siedzenie w domu przez domowe nauczanie. Mój ojciec, Anthony Stark, to naukowiec i superbohater. Za każdym razem ob...