~ ANASTASIA ~
Spojrzałam na datę wyświetlającą się na ekranie telefonu, który poinformował mnie właśnie o przychodzącej wiadomości.
14 lutego.
Więc były walentynki. W zeszłym roku spędziłam je z... Luke'iem? Tak, właśnie, pamięć mnie nie myliła. W tym roku też miałam to w planach, specjalnie dlatego "wróciłam" do Sydney od rodziny. Byłam umówiona z chłopakiem tak jak ostatnio, w jego domu. Myślałam, że będzie tak jak zawsze, zwykłe spotkanie, dopóki nie przeczytałam SMS-a Luke'a. Mieliśmy gdzieś iść. Westchnęłam zniechęcona, ale to jeszcze nie był koniec. Nie odpowiedziałam na wiadomość, więc blondyn postanowił do mnie zadzwonić.
- Co jest, Luke?
- Zgadzasz się, prawda?
- Ale... my wszystkie walentynki spędziliśmy w domu, jedliśmy lody, było świetnie tak, jak było.
- A tym razem będzie inaczej.
- Nie chcę...
- Ann, będzie fajnie!
- Co będziemy robić?
- Niespodzianka.
- Nie lub-
- Przyjdę do ciebie wieczorem - zakończył rozmowę.
Nie miałam na nic ochoty i doskonale znałam tego przyczynę. Zamrugałam kilka razy, starając się nie rozpłakać. Musiałam się pozbierać, zegar wskazywał prawie dwunastą.
Zeszłam na dół, ignorując zawroty głowy. Gdybym się nimi przejęła, byłyby bardziej odczuwalne. Udałam się do kuchni. Zdecydowałam się coś zjeść, żeby nie zemdleć przy Luke'u. Zdarzyło mi się to już dwa razy i musiałam uważać. On nie mógł wiedzieć, nie pochwalałby tego, kazałby mi jeść i zabroniłby ćwiczyć. A przecież dzięki temu osiągnęłam cel, tak? Aczkolwiek... Mogłabym schudnąć jeszcze trochę, jeszcze odrobinę. Poza tym nie mogłam przybrać na wadze, więc musiałam uważać na to, co jem.
Po wielokrotnym przeglądaniu internetu doskonale orientowałam się, co mogłam jeść, a czego nie. Białego pieczywa nie kosztowałam od kilku tygodni, tak samo jak zapomniałam smaku czekolady. Jajka były okej. Jadłam je cały czas - to znaczy wtedy, kiedy naprawdę musiałam coś zjeść.
Nie miałam pomysłu na to, co mogłabym robić, zanim Luke wróci, więc pobiegłam do swojego pokoju. Wyjęłam wagę i ustawiając ją najpierw odpowiednio, stanęłam na niej, zaciskając oczy. Spojrzałam na wyświetlającą się liczbę. Czterdzieści dwa i pół kilograma przy stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu. Moim celem było równe czterdzieści, to byłoby piękne. Żeby to osiągnąć musiałam dalej ciągnąć dietę. I przećwiczyć najbliższe dwie godziny.
Mój alarm zadzwonił o szesnastej, informując mnie, że muszę wziąć prysznic i przygotować się do wyjścia. A nawet nie wiedziałam, w co się ubrać.
Mogłabym chyba założyć sukienkę, albo chociaż spódnicę. Tak, mogłabym.
Luke przyszedł o siedemnastej i jeżeli dla niego to znaczy wieczór, to...
Przerwałam myślenie nad tym, bo bardziej zastanawiało mnie, dlaczego zadzwonił do drzwi. Otworzyłam je powoli, mając nadzieję, że to na pewno Hemmings. I to był on.
- Dobry wieczór - uśmiechnął się.
Stałam tam zszokowana, nie mogąc wydusić z siebie słowa. Blondyn miał na sobie swoje zwykłe, czarne spodnie, swoje zwykłe czarne buty, włosy uczesane jak zawsze i ten sam kolczyk w wardze, którego prawie nie wyjmował. Ale ubrany był też w koszulę i marynarkę, a w dłoniach trzymał duży bukiet czerwonych róż. Nie mogłam policzyć ile ich jest, ale to było zdecydowanie dużo. - To dla ciebie.
- Z jakiej- to znaczy... Z okazji walentynek? - wzięłam do rąk kwiaty. - Dziękuję.
- Idziemy na spacer, hm? - posłał mi kolejny uśmiech. Jednak ten był bardziej niepewny. Przyglądał mi się uważnie, zagryzając wargę i myśląc nad czymś. - Jak się czujesz?
- Świetnie - odpowiedziałam szybko. Pobiegłam włożyć kwiaty do wazonu, po czym wróciłam. - Możemy iść.
Szliśmy ulicą trzymając się za ręce. Przeszliśmy przez park, podziwiając alejki. Było magicznie.
- Masz ochotę przejść się nad rzekę? - zapytał. Zaczynało dziać się z nim coś niedobrego.
- Jasne - uśmiechnęłam się, starając się dodać mu otuchy. Poszliśmy.
Ściemniało się powoli, więc stanie na moście nad rzeką było cudowne. Oparłam się plecami o barierkę, a chłopak stanął przede mną, kładąc ręce po obu stronach.
- Podoba Ci się? - zapytał.
- Jest... pięknie - odparłam, oczarowana. Ale wcale nie widokiem. Patrzyłam prosto w błękitne oczy Luke'a. I tonęłam.
- Chciałbym powiedzieć Ci coś ważnego - przerwał mój moment adoracji. Mimo, że zacisnął dłonie mocniej, nadal mogłam dostrzec, że drżą. - Ja...
- Ja też.
- M-mogę pierwszy?
- Mhm - zgodziłam się nieświadomie, ciągle nie spuszczając wzroku z jego niebieskich tęczówek.
- Kocham Cię, Ana - wyszeptał, a ja momentalnie się obudziłam.
- Lukey...
- Daj mi dokończyć. Jesteś dla mnie jak cały świat i jesteś moim skarbem. I ja... Chciałbym, żebyśmy... Moglibyśmy być... parą?
- Nie wiem, czy nadal będziesz tego chciał, bo... jestem w ciąży.
___________________________________
Po pierwsze - nie wyszedł tak jak chciałam + jest jakiś dziwny.
Po drugie - kocham was i po raz pierwszy zaszłam tak daleko, bo wow, 30. rozdział, udało mi się ich tyle napisać (wiem, że są krótkie, ale cii).
Po trzecie - WY WSZYSCY, NIE ZABIJAJCIE MNIE ZA ZEPSUCIE SCENY ROMANTYCZNEJ
Po czwarte - PONAD 25K WYŚWIETLEŃ!
Po piąte - JESZCZE RAZ - KOCHAM WAS!
Kat x
CZYTASZ
yes, you're not; lrh
FanfictionO niszczeniu ideału dla ideału. tw// anoreksja, dodatkowo przedstawiona w niewłaściwy sposób