Rozdział 33.

2.6K 178 15
                                    


~ LUKE ~

Oglądałem plakaty zamieszczone na tablicach zawieszonych na białych ścianach szpitalnego korytarza. Starałem się skrócić czas oczekiwania, jednak bezskutecznie. Usiadłem na ławce i położyłem splecione dłonie na kolanach. Byłem zdenerwowany. Odetchnąłem głęboko. Poczułem rękę na swoich plecach.

- Nie może być tak źle - usłyszałem cichy głos Anastasii.

- Do ciebie chyba to wszystko jeszcze nie dotarło - powiedziałem odrobinę zbyt szorstko.

- Co miało do mnie dotrzeć?

- Spójrz na siebie i odpowiedz sobie na to pytanie.

- Znowu się czepiasz, chociaż nie masz czego i nie chcesz mi nic wyjaśnić! - odezwała się znacznie głośniej, przez co kilka osób spojrzało na nas z zaciekawieniem.

- Spokojnie, Ann - westchnąłem, ale po chwili prychnąłem, przypominając sobie pewien fakt. - Chociaż i tak gorzej nie zaszkodzisz dziecku.

- Jak mu zaszkodziłam do tej pory?!

- Mam zacząć od tych rzeczy, które robiłaś świadomie, czy nieświadomie? - zapytałem.

- Nic już lepiej nie mów. Zdecydowanie wystarczy.

- I wspaniale - ogarnąłem przeszywającym spojrzeniem ludzi, którzy nadal nie spuszczali z nas wzroku.

Siedzieliśmy kilka chwil w ciszy, kiedy Ana nagle ją przerwała.

- Luke - podniosłem głowę. - Niedobrze mi... Idę do łazienki, okej?

Pokręciłem głową. Nie dałem się na to nabrać. Ona chciała po prostu zrobić to, co zawsze. Nie mogłem na to pozwolić. Złapałem ją za rękę, gdy chciała wstać.

- Nigdzie nie pójdziesz.

- Kochanie... - spojrzała na mnie błagalnie.

- Nigdzie. Nie. Pójdziesz - powtórzyłem ostrzej. Może nawet zbyt ostro, ale miałem powód i tym się usprawiedliwiałem. Kolejny raz inni pacjenci zwrócili na nas swoją uwagę, a ja zacisnąłem wargi, żeby nie powiedzieć im czegoś niemiłego.

- Nie masz prawa mi zabronić.

- Mam prawo - wzruszyłem ramionami. - Nie jesteś głodna?

- Dobrze wiesz, że nie - zaśmiała się złośliwie.

- Dlaczego to robisz, Ana? Dlaczego z czystą premedytacją zachowujesz się w ten sposób? - spojrzałem na nią z bólem.

- To nie tak, Luke... - ukryła twarz w dłoniach. - Przecież mówiłeś, że rozumiesz.

- Nieważne - skwitowałem, opierając się o chłodną, białą ścianę.

Ciągle czekaliśmy na wizytę u ginekologa, do której ledwie udało mi się namówić dziewczynę. Miałem nadzieję, że zaczęła rozumieć swoją chorobę i to dlatego odmawiała, ale kiedy dziś wmusiłem w nią śniadanie doszedłem do wniosku, że to nie był powód. Więc nie znałem prawdziwej przyczyny, dla której nie chciała tu przyjść, ale dziś nie wydawała się być zbyt zdenerwowana.

- Ile to jeszcze będzie trwać - mruknąłem cicho, przymykając oczy.

- Możesz iść, poczekam sama - zaczęła, ale ja automatycznie pokręciłem głową.

- Zostanę, wejdę tam z tobą, a później odprowadzę cię do domu, zjem z tobą obiad i przypilnuję cię.

- Nie ma takiej potrzeby.

- Jest - zakończyłem rozmowę, nie odpowiadając na nic więcej, co blondynka miała na ten temat do powiedzenia. Dzięki kompletnej ciszy wokół mogłem skupić się na dźwiękach w środku sali. - Hej, Ana, to pieczątka - szepnąłem w jej stronę, po usłyszeniu charakterystycznego dźwięku. - Zaraz wchodzimy.

- Nie wydaje mi się.

- Nie sądzę, żeby mieli teraz zacząć rozmawiać o pogodzie, kiedy tyle osób czeka.

- Nie miałam tego na myśli.

- A co?

- Ja wchodzę - zaznaczyła pierwszą osobę w zdaniu.

- Nie, my wchodzimy - wstałem spokojnie, kiedy drzwi gabinetu się otworzyły. - No chodź.

Przepuściłem ją pierwszą. Usiadła na krześle przed biurkiem mężczyzny, a ja stanąłem za nią, kładąc dłonie na oparciu mebla. Wymienili kilka zdań pomiędzy sobą, przy czym lekarz uzupełniał jakieś dokumenty. Nie skupiałem się na tym, co mówili, aż blondynka wstała.

- Więc przejdźmy do badania. Proszę się położyć, to nic wielkiego.

- Jasne - Ana uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do leżanki. Zająłem miejsce obok niej, a doktor usiadł dokładnie na przeciwko. Nadszedł moment, którego najbardziej się obawiałem.

Podwinęła bluzkę, którą miała na sobie, a ja odruchowo zamknąłem oczy, widząc jak wygląda. Fatalnie. Otworzyłem je powoli i wziąłem dłoń dziewczyny w moją, mając nadzieję, że to doda jej otuchy. Podniosłem niepewny wzrok na mężczyznę. Wydawał się być zszokowany, ale starał się to ukryć i przystąpił szybko do swojej pracy. Wtedy wszystko działo się szybko. Zaczął robić badanie. Z widoczną ulgą powiedział nam, że dziecko żyje. Pokazał nam je. Skończył badanie. Zapisał wnioski. Skierował moją Anastasię na oddział leczenia zaburzeń odżywiania.

___________________________________

Tak... tak.

yes, you're not; lrhOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz