Sześć

1.1K 141 37
                                    

TAJPAN

– Jesteśmy w kontakcie – mówił Maks, zamykając bagażnik mojego samochodu. 

Przyjechał, żeby omówić ewentualne scenariusze, które mogły się wydarzyć. Zaraz miałem ruszyć w drogę do hotelu pod Warszawą. Hotelu, który kiedyś należał do Andrzeja Szafrańskiego, ojca Emilii. To miejsce, w którym zbierała się zawsze nieciekawa śmietanka towarzyska. 

Maks niby tylko pakował część moich rzeczy i dawał mi te swoje prawnicze rady, ale tak naprawdę w duchu oboje wiedzieliśmy, że to takie nasze męskie wsparcie. Choć na głos byśmy tego nie przyznali – taka już nasza natura – to byliśmy przyjaciółmi. Już dawno temu powierzył mi swój bardzo ważny sekret i znał praktycznie każdy mój. Jakoś tak wyszło. Gdybym zrobił coś głupiego, obroniłby mnie bez wahania. 

– Jak nie wrócisz w jednym kawałku, to skopię ci dupę – stwierdził po dłuższej chwili. 

Noc była młoda i gwiaździsta. Wciąż trochę padało, ale temperatury znów skoczyły w górę. 

– Potrzebuję około tygodnia. To wszystko. 

Pokiwał głową. 

– Tymek już podobno znalazł ludzi, którzy wiedzą coś o zabójstwie podczas wesela – oświadczył ochryple Maks. – Jak tak dalej pójdzie, zaraz rozpracujemy tę intrygę. 

Oby tylko szybciej, niż ktoś inny rozpracuje nas. 

– Uważajcie na siebie – powiedziałem, mając na myśli wszystkich naszych znajomych. – I miejcie oko na Natkę, gdy mnie nie będzie. 

Maks uśmiechnął się pod nosem. 

– Wiadomo. 

– Mówię poważnie. 

Uniósł dłonie w górę. 

– Ja też. Całkiem poważnie. Stuprocentowo. 

Prawie przewróciłem oczami. Prawie. Żegnałem się z nim męskim uściskiem, ale prawdę mówiąc… wolałbym się pożegnać z nią. Z Natką. I nie męskim uściskiem.

Może innym. 

Może czymś więcej. 

Albo po prostu chciałbym ją jeszcze usłyszeć. 

Kojarzyła mi się z życiem pełną piersią, ze słońcem, z charyzmą. Mogłaby do mnie cały czas mówić, a ja tylko bym jej słuchał. Mogłaby przypomnieć mi, że tak naprawdę jestem zdolny do odczuwania i istnieje ktoś, kto potrafi roztopić tę bryłę lodu, w którą się zamieniłem. 

Trzasnąłem drzwiami, uruchomiłem silnik i odpaliłem papierosa, żeby zaznać trochę tego gorzkiego smaku na języku, bo gdy o niej myślałem, czułem się zbyt słodko. A teraz mi to zupełnie niepotrzebne.

Teraz nadszedł czas, by ponownie zgubić swoje serce. 

***

Trzy godziny drogi i dojechałem na miejsce. Wybiła jedenasta wieczorem, parking hotelowy był w połowie pełny. Budynek przede mną rozpościerał się szeroko na boki i kilka pięter w górę, fasada mieniła się barwami czerwieni i złota. Na bogato. 

Typowo.

Zdusiłem w sobie nienawiść do tego typu miejsc, do środowiska, do ludzi. Tego dnia na powrót musiałem stać się człowiekiem, jakim byłem parę lat temu, zanim odnalazłem przyjaciela z dzieciństwa i poznałem nowych ludzi. Dobrych, w pewien pokręcony sposób. 

Wszedłem przez ogromne obrotowe, dzierżąc  torbę na ramieniu. Kilka osób obejrzało się w moją stronę i już wiedziałem, że mnie poznali. Wystarczyło jedno spojrzenie na moją sylwetkę, na rękawiczki na dłoniach, i niektórzy od razu mnie kojarzyli. W hotelowym lobby z czerwonymi kanapami mignęły mi dwie znajome twarze, więc kiwnąłem im na powitanie głową, ale szedłem dalej w kierunku recepcji.

Tajpan (Synowie Chaosu #4) [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz