Trzydzieści trzy

1.1K 128 30
                                    

TAJPAN

Szafran nawet nie drgnął, chociaż cały czas czuł na sobie celownik. Burza mierzył do niego z karabinu, a on po prostu odwrócił się i machnął na nas dłonią zapraszająco. Nie był uzbrojony, nie był także specjalnie poruszony. Jakby spodziewał się wszystkiego. 

To człowiek, który całe życie miał zaplanowane. Teraz trochę chudszy po wyjściu z więzienia, nieco zmęczony, ale wciąż w formie. Przeprowadził nas przez korytarz aż na sam koniec do ostatniego z pokoi, który różnił się znacząco od reszty. Na podłodze wyłożono beżową wykładzinę, która tłumiła wszelkie dźwięki. Wielkie okna ozdabiały zasłony w delikatne wzory, ściany pokryto białą farbą i gdzieniegdzie wstawkami z tapety. Do tego miękki fotel w rogu, komoda… z przewijakiem? 

Kurwa, co? 

Łóżeczko dziecięce. Cholerne łóżeczko dziecięce stało pod jedną ze ścian. A na materacyku wewnątrz leżał na plecach Antek, wesoło wymachując nóżkami i rączkami. Był przebrany, wesoły, suchy. 

– Nakarmiłem go mlekiem modyfikowanym – oznajmił Szafrański. 

Szczęka opadła mi prawie do podłogi. W pokoju było cieplutko i przytulnie, aż wstrząsnął mną dreszcz absurdu. 

Burza cały stężał, a potem odłożył karabin nieostrożnie na podłogę, następnie rzucając się w kierunku syna. Podniósł go, obejrzał z każdej strony, a następnie przytulił do swojej piersi, szepcząc mu coś do ucha. 

– Co tu się odpierdala? – spytałem cicho, gdy Szafrański zajmował miejsce w fotelu. 

Patrzył beznamiętnym wzrokiem na Burzyńskiego wraz z dzieckiem. 

– Przyjechaliśmy odbić dzieciaka – oznajmiłem lakonicznie. 

– Podczas gdy dzieciak jest cały i zdrowy, a na dodatek zaopiekowany – parsknął Szafran. – Nie jestem dzieciobójcą. Potrafię zrobić wiele rzeczy, ale niewinnego dzieciaka nie zabiję. 

Przysunąłem sobie białą pufę w kształcie owieczki, żeby usiąść na niej naprzeciwko Szafrana. 

– O co tu chodzi? – spytałem chłodno. 

Uśmiechnął się kącikiem ust. 

– Ale o co właściwie pytasz? 

Spojrzeliśmy po sobie z Burzyńskim. Żadnej broni, żadnych gróźb, dosłownie nic. A do tego ten pokój… 

– Po co ci takie miejsce w domu? – spytał Burza, kręcąc odrobinę ramionami, bo Antek przytulał się do niego i przysypiał. – Przecież nie masz małych dzieci. 

– Spaliliście moją chatę – przypomniał. – Musiałem kupić coś fajnego na szybko. Było już tak urządzone. Przydało się przypadkiem. 

– Przypadkiem? Nie chciałeś porwać mojego dziecka od początku? 

Szafran prychnął i rozsiadł się wygodniej w fotelu. 

– Nie.

– Kazałeś Szakalowi mieć oko na Emilię – przypomniałem. – Powiedział nam. 

Szafrański kiwał głową. 

– Owszem. To moja córka. 

– Nic z tego nie rozumiem – warknął Burza. – Potraktowałeś ją jak śmiecia, kiedy przyszła do ciebie i oznajmiła, że jest w ciąży. Chciałeś sprzedać jej tabletkę poronną… 

– Przecież powiedziałem ci już, że to nie tak – przerwał mu Szafran. – Czego nie rozumiesz, Burza?

– Niczego. Nie rozumiem niczego. 

Tajpan (Synowie Chaosu #4) [+18] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz