10. Mówiłem przecież, że ja też tu jestem

679 74 141
                                    

Jakbym mało miała spraw na głowie, zapracowałam sobie na odwiedziny. Nie spodziewałam się, że zaszczyci mnie osobistą wizytą. Gotowa byłam bardziej wyobrazić sobie, jak napuszcza na mnie psy z pobliskiego komisariatu, aniżeli fatyguje do mnie tyłek osobiście. Tym bardziej musiałam dołożyć starań, aby zamaskować zaskoczenie, zwłaszcza że zapowiadało się na horror zamiast rodzinną sielankę. Wpuściłam ją jednak do środka bez zbędnych słów bądź wylewnych powitań, wyczuwając zawieszone w powietrzu ładunki.

Stukot obcasów wypełnił mieszkanie, kiedy pokonując przedpokój, samodzielnie dotarła do kuchni. Zamknęłam drzwi, zsuwając ze stóp buty, a następnie boso drepcząc w jej kierunku. Weszłam do tego samego pomieszczenia, odłożyłam na parapet torebkę, bo klucze zostawiłam w drzwiach, przezornie przekręcając je i mając nadzieję, że nikt nie zdecyduje się nam jednak przeszkadzać. W ciszy nastawiłam czajnik, upewniając się wcześniej o wystarczającej ilości wody, aby przygotować dwa napoje.

- Nie będziesz się do mnie odzywać? – spytała siedząca na krześle blondynka o ciemniejszym odcieniu włosów.

- Będę, ale chyba napijesz się czegoś ciepłego, skoro już tu jesteś, prawda?

- Herbaty – rzuciła oschlej, dodając w pośpiechu, gdy dotarł do niej pierwszy podstawowy błąd. – Owocowej. Masz słodką malinę?

- Mam żurawinę i owoce leśne – zakomunikowałam, pokazowo otwierając szafkę nad głową.

- Owoce leśne i bez cukru – zadecydowała. – Ograniczam kalorie.

Nie pytałam, nawet nie zamierzając. Jagoda była szczupła, prezentując się zawsze perfekcyjnie, ale pomimo to przetestowała na sobie chyba wszystkie możliwe oraz znane ludzkości diety. Poza tą tłustą, gdzie jadło się głównie mięso typu golonko, gdyż samo pojęcie tłuszczu wzbudzało w niej obrzydzenie. 

Wyjęłam kubek, swój zabierając z suszarki i w ciszy przygotowałam napoje. Jagodzie zgodnie z życzeniem gorzką herbatę o smaku leśnych owoców, sobie żurawinową oraz słodzoną. Miałam w końcu zadbać o poziom żelaza w organizmie, ale nikt nic nie wspominał o odstawieniu białej śmierci.

Nie dźwigając głowy, ostrożnie doniosłam kubki do stolika. Jagoda dostała zwykły, czerwony, podczas gdy po przeciwnej stronie blatu ustawiłam swoją sówkę. Kubek kupiłam na stronie internetowej, zlecając własne zamówienie. Zdjęcie dostojnego puchacza śnieżnego ściągnęłam z neta, opatrując je dymkiem, jakim w komiksach kiedyś uchwycone zostawały przemyślenia bohatera. Napis umieszczony w dymku był prosty i niósł stosunkowo prozaiczne przesłanie. Zachowaj ciszę dzienną... albo cię zahukam.

- No, więc słucham. – Opadłam na krzesło, obracając się przodem do siostry. Wolałam nawet nie spoglądać w głąb pomieszczenia, domyślając się, gdzie spoczywały dostarczone wczoraj kartony. – Co się stało, że postanowiłaś mnie odwiedzić?

- Nie odbierasz – stwierdziła z wyrzutem oraz świętym oburzeniem. – Nie idzie się z tobą skontaktować. Co niby innego miałam zrobić?

- Nie wiem – przyznałam nieco sarkastycznie. – Napisać smsa z pytaniem, co u mnie?

Jagoda westchnęła, słysząc kontrę. Możliwe że nie oczekiwała tak surowej oceny, ale nie zamierzałam być pobłażliwa. Z jednej strony powtarzała z oporem maniaka, że jest zawsze gotowa do pomocy i mogę na nią liczyć w każdej sytuacji, z drugiej nie potrafiła się nawet zainteresować, jak się miewam. Sama była sobie winna, wywołując solidny zgrzyt pomiędzy dwiema skrajnymi postawami.

- Dobrze, być może faktycznie trochę źle to wszystko rozegrałam – przyznała, chociaż nie zauważyłam bodajby nutki skruchy. Zwłaszcza że nie rozmawiałam z nią o żadnej grze, a na temat naszych wzajemnych relacji. – Mogłam odezwać się ciut częściej, ale przecież sama chciałaś być dorosła.

Zapieczętowani krwią. Tancerka strzygonia. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz