44. Zamierzałam udać się na schadzkę z Chorsincem

408 61 62
                                    

Gdyby Weles powiedział mi, jak paskudnie będę się czuć, powracając do ciała, padłabym przed nim na kolana, błagając, ażeby zostawił mą duszą po prostu w Nawii. Zresztą nie musiałam się paść jak inne ludzkie dusze na zielonych łąkach zaświatów. Koniec końców zgodziłabym się sprzątać mu nawet na posesji, byleby tylko nie czuć się niczym przeżarte Ace zombie dogorywające w łożu śmierci w akompaniamencie agonalnych jęków. Aczkolwiek te ostatnie nadmiernie mocno przypominały kłótnię.

– Jak możesz mnie w ogóle o to prosić? – syknęła jakaś kobieta, której głos zdawał mi się znajomy. – Ona prawie zginęła, a to wszystko wasza wina.

- Nie mogłem tego przewidzieć – odciął się inny, tym razem męski głos. Mówił równie cicho co kobieta, aczkolwiek słyszałam ich wymianę zdań bez trudu. – Gdybym wiedział...

- Powinieneś za to odpowiedzieć – oznajmiła, wygrażając. – Gwarantuję ci, że jak tylko się ocknie, zabieram ją do siebie i nie pozwolę ci się do niej zbliżyć bodajby na dziesięć metrów.

Oho, stwierdziłam, kiedy rozpoznałam kobiecy, złowrogi głos. Jadźka była w bojowym nastawieniu, zaś słysząc ripostę, wcale nie musiałam długo kminić nad tym, kto stał po drugiej stronie barykady.

- Po moim trupie ją ode mnie zabierzesz – warknął skrzekliwie. – Na twoim miejscu już bym zapomniał o tym pomyśle, bo nigdy, ale to NIGDY nie dojdzie do skutku.

Po nieustępliwym, rozwścieczonym tonie jednak zaczęłam wysuwać wnioski, że czas byłoby się odezwać oraz zwrócić na siebie uwagę. W przeciwnym wypadku ta dwójka mogłaby roznieść to miejsce w drobny mak. Wióry i drzazgi sypałyby się namiętnie, o ile tylko nie wyrządziliby wymiernej krzywdy sobie nawzajem. Lub mi co gorsza.

- Ona nie jest...

- Zamknijcie się wreszcie – zakomenderowałam, zmuszając struny głosowe do akcji.

Nie rozpoznawałam własnego głosu, ponieważ skrzeczałam okropnie, a w gardle panowała posucha. Głowę mi rozsadzało, a jeszcze nie otworzyłam oczu. Ponoć to zawsze dopiero potem odzyskujący świadomość cierpiał najdotkliwiej. Ruszyłam ręką, układając ją na twarzy, aby przesłonić ewentualnie rażące światło, kiedy już zbiorę się w sobie i uchylę powieki. Coś poruszało się w ślad za ręką, jakbym ciągnęła sznurek, a na serdecznym palcu wyczuwałam realny ucisk.

Ktoś dopadł do łóżka, na którym leżałam. Chyba łóżka, bo wciąż jeszcze nie zyskałam pewności, gdzie się znajduję. Równie dobrze mogłam leżeć na kanapie w salonie bądź na podłodze. Aczkolwiek czułam, że pod tyłkiem jednak mam miękko. Nie wątpiłam jedynie, że opuściłam Nawię, a także pałac Welesa, gdyż inaczej nie straciłabym z oczu białej sowy, a uszy nie rejestrowałyby dźwięku kłótni dwóch najważniejszych dla mnie osób.

- Kara... - Moje imię w ustach Jadźki drżało. Odchrząknęłam. – Nic się nie martw, już wszystko w porządku. - Pogładziła mnie po głowie, zgarniając do tyłu włosy. – Teraz już wszystko będzie dobrze – obiecywała, powstrzymując łkanie. – Zabiorę cię do siebie i...

- Aż tak bym się nie zapędzał – warknął Milan, cedząc kolejne słowa. Jeśli się nie myliłam, zajął miejsce po drugiej stronie, więc jednak nie spoczywałam na kanapie. Ktoś złapał mnie za dłoń, zaciskając na niej lekko swoje palce. – Już dobrze, sówko, jestem.

- Dałbyś jej w końcu...

- Cisza – chrypnęłam. Odchrząknęłam kolejny raz, wyszeptując następne słowa. – Bo oboje was wyrzucę.

Ktoś cmoknął mnie w głowę. Biorąc pod uwagę, że wcześniej z tamtej strony dobiegały mnie wypowiedzi Milana, łatwo domyśliłam się, kto mnie szturchnął buziakiem. Oczami wyobraźni widziałam, jak ta dwójka mierzy się morderczym wzrokiem, walcząc na spojrzenia. Jęknęłam w ripoście na promieniujący ból rozchodzący się między ścianami czaszki, gdy lekko, nieznacznie tylko uchyliłam powieki.

Zapieczętowani krwią. Tancerka strzygonia. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz