33. Nie spraszaj mnie do domu twojej matki

502 63 47
                                    

Rzuciłam okiem jeszcze raz na własne odbicie w wysokim lustrze. Własnym oczom nie wierzyłam i to wcale nie dlatego, że aktualnie prezentowałam się względnie dobrze. Czerwona sukienka fakt faktem odwalała niemałą robotę, uwypuklając wszelkie walory mojej sylwetki. 

Koronka pokrywającą podstawowy materiał tworzyła śliczny wzór przyciągający wzrok, a marszczenie umieszczone w poprzek ciała ciągnące się od wcięcia w talii po biodro lekkim skosem akcentowało harmonię mojej sylwetki. Sukienka sięgała połowy ud, ale nie była jedną z tych wyzywających, dziwkarskich szmatek. Po prostu idealnie eksponowała nogi. Dodatkowym atutem zdawał się hiszpański dekolt, który zgrabnie odsłaniał ramiona, podkreślając jednocześnie uwypuklenie biustu.

Tym mocniej się cieszyłam, bo oba ramiona miałam wreszcie wolne. Byłam bez ortezy, swobodnie poruszając ręką, a ramię nie bolało nic a nic. I nawet Milan nie psioczył, że poruszałam się bez stabilizatora, kategorycznie odmawiając jego włożenia. Heloiza, jakikolwiek cel odnajdowała w moim cudownym uzdrowieniu, wspierała niebagatelnymi radami, które odniosły realny, wymierny skutek. Odnotowałam w pamięci, aby zapamiętać cud specyfik bazujący na korze popularnego w Polsce dębu.

- Cudownie wyglądasz – mruknął wprost do mojego ucha, otaczając ramieniem w pasie. Stał tuż za mną, górując nieznacznie, bo pozwoliłam sobie na włożenie wysokich szpilek, co zmniejszyło dzielącą nas różnicę wzrostu. Delikatnie przesunął palcami wzdłuż ramienia, które aż do dzisiejszego poranka skrywałam pod stabilizatorem. – Ale nie szarżuj, dobrze?

- Postaram się być grzeczna – zapewniłam, uśmiechając się do lustrzanego Milana.

Mogłam mówić, co mi się żywnie podobało, ale nie mogłam zaprzeczyć, że prezentowaliśmy się razem bardzo ładnie. Oboje byliśmy eleganccy oraz wystrojeni, a Rawickiemu nie sposób było odmówić urody, zaś moje mankamenty i niedoskonałości skorygował staranny makijaż. 

Jeśli praca w Nenufarze nauczyła mnie czegoś pożytecznego, był to make up, choć tam malowałam się zdecydowanie mocniej. W końcu imprezowy makijaż różnił się od wytwornego, dostosowanego na wieczorne wyjścia w wielkim, dostojnym stylu. Jednakże ćwiczenia czyniły mistrza, więc i ja zyskałam wprawę.

Poza tym nadziwić się nie mogłam jak zwykle zresztą, kiedy patrzyłam na odbicie bruneta. Od zarania dziejów rozgłaszano, że wampiry nie posiadają odbicia w lustrze i są niewidoczne na zdjęciach. Aha, ktokolwiek wymyślił tę baśń, mógł stać tu z nami teraz. Milan Rawicki, urodzony strzyg i stuprocentowy krwiopijca jak najbardziej mógł przeglądać się w lustrze. Zresztą było na co popatrzeć.

- Niedaleko domu mojej matki rośnie mnóstwo sosen i świerków – przemówił nagle, intrygując mnie. 

- Cudownie - mruknęłam, niezbyt wiedząc, dokąd zmierza.

Pamiętałam, że po przebudzeniu wyznałam mu, jak bardzo lubiłam zapach tych iglaków, ale to tylko z powodu mojej niezamierzonej wtopy. W końcu zyskał miano mojej babci. Przygryzł lekko wargę, jakby zbierał się w sobie, aby coś dodać. Chyba mój wzrok posyłany lustru spod na wpół przymrużonych powiek nie dodawał mu kurażu. 

- Skoro ramię ci już nie dokucza, może chciałabyś...?

- Nie – odparłam, nie czekając, aż skończy formułować pytanie. Zacisnął szczęki, przypatrując się mojej lustrzanej wersji. Automatycznie wyczułam, jak cały się napiął. – Nie zapraszaj mnie do domu twojej matki, bo rosną tam sosny czy świerki.

Całkiem prawdopodobne, że brzmiałam ozięble, wypowiadając słowa napomnienia. Możliwe też, że mój głos zyskał intensywnie oburzoną barwę. Jednak prawda była nieubłagana, natomiast ja nie chciałam za żadne skarby być zapraszana gdziekolwiek z powodu jakichś drzew, nawet najpiękniejszych oraz najwspanialszych na świecie. 

Zapieczętowani krwią. Tancerka strzygonia. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz