41. Jest coś takiego jak solidarność plemników

445 61 78
                                    

Nikt nie działał mi na nerwy tak mocno jak Rawicki we własnej osobie. Obiecał mi, że będę mogła wybyć z domu, ale zapomniał dodać, że doczepi mi ogon w postaci prywatnego ochroniarza, z którym przyjdzie mi się męczyć oraz użerać. Złośliwiec, prychnęłam w myślach jawnie zezłoszczona. Co więcej, niemal natychmiast otrzymałam mentalną odpowiedź osobnika, który chyba miał już dosyć wysłuchiwania aktów zbulwersowania oraz oburzenia. Nie przesadzaj. Dupę wozisz wygodnie i jeszcze stękasz.

Szczerze miałam ochotę odpowiedzieć, że stękam i stękać będę aż do usranej śmierci, ale wolałam jednak nie kusić losu. Nie dysponowałam wiedzą o zgonach na tyle obszerną, ażeby stwierdzić czy realnie można było przekroczyć zaświaty poprzez impuls elektryczny rozchodzący się po mięśniach całego ciała niewiadomego pochodzenia. Wyjrzałam za okno renówki, płaszcząc tyłek na przednim siedzeniu koło kierowcy.

- Wiesz w ogóle, gdzie jest Ratajka? - spytałam, zerkając na mężczyznę.

- Dałaś mi adres, więc wiem - odparł.

Przewróciłam oczami, ponownie odwracając głowę. Istne niedopowiedzenie roku stanowiło stwierdzenie, iż byłam wściekła. Dosłownie niczym wulkan kipiałam w środku. Skrzyżowałam ręce, prychając pod nosem i kręcąc głową, co musiało mało reprezentacyjnie wyglądać z perspektywy jadącego ze mną szatyna.

Kliknął coś na panelu sterowania, uruchamiając radio. Boże, jęknęłam, słysząc szlagier nieznanej mi śląskiej kapeli. Miałam jawną ochotę błagać w duchu Welesa, aby zabrał mnie do Nawii, gdzie ponoć panował w zaświatach, choć może i taka myśl przemknęła po mojej głowie, co uświadomiłam sobie, słysząc namacalną odpowiedź. Weź skończ pierdolić, kobieto!

Już nawet mój duch stróż miał mnie dosyć bez względu na to, kim właściwie była ta przemiła, ułożona oraz elokwentna duszyczka. Nerwowo zabębniłam w uwypuklenie drzwi, próbując się nie irytować, ale pytanie jak żyć samoistnie rozbrzmiało w mojej głowie, gdy radio głośno oznajmiło nadawanie ponadczasowego, śląskiego hiciora. Jeszcze wodzionki brakowało, stęknęłam, opierając głowę o zagłówek, kiedy odchyliłam ją w akcie desperacji w tył.

- Możesz chociaż zmienić kanał? - zapytałam, nie wytrzymując. Kolejnego refrenu pod hasłem wodzionka, najlepsza z wszystkich śląskich zup już bym nie zdzierżyła. - Dziękuję.

Radek kliknięciem przełączył stację. Albo ja miałam pecha, albo reno młodego Zamirskiego mnie nienawidziło. Głosu polskiego króla disco polo z nikim pomylić nie można było. Teraz już nawet Welesowi mogłam dziękować, że nie mam zielonych oczu, które bez wątpienia doprowadziły śpiewającego do obłędu. Szatyn chyba się domyślił, iż nie jestem fanką piosenkarza, szybkim ruchem znów zmieniając stację tym razem na coś normalnego. Do trzech razy sztuka, zadrwiłam.

- Wydaje mi się czy mnie nie lubisz? - spytał nagle, przykuwając moją uwagę.

Wyprostowałam się automatycznie w siedzeniu, gdyż wcześniej omal nie wbiłam się w podparcie. Posłałam mężczyźnie zasiadającemu za kierownicą pytające spojrzenie, jakie dostrzegł dopiero po chwili. Nic dziwnego, prowadził, a pokonywaliśmy właśnie typowe, miejskie ulice, gdzie trzeba było się przynajmniej względnie skupić na kierowaniu pojazdem.

Szczególnie że wątpiłam, aby Radagast chciał ponownie odwiedzać warsztat, gdzie podobno mechanik popłakał się na widok samochodu, a i naprawa do najtańszych nie należała. Aczkolwiek kogo jak kogo, Zamirskiego było stać pokryć koszty lakierowania, wymiany opon, a także kilku innych napraw, ponieważ ponoć bebechów też nie oszczędzono. Kimkolwiek był autor zniszczeń, przyłożył się do zadania.

Zapieczętowani krwią. Tancerka strzygonia. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz