21. Ktoś wdzierał mi się do umysłu

605 59 109
                                    

Przysiadłam na hokerze, układając stopy na szczeblu i otwierając jogurt. Mieszkając chwilowo piętro wyżej, zostałam skazana na dietę. Bynajmniej odchudzającą, gdyż na nadmiar tkanki tłuszczowej szczęśliwie narzekać nie mogłam. Jednakże mój obecny współlokator okazał się nadgorliwcem, wyposażając lodówkę przede wszystkim w produkty zawierające żelazo. 

Co więcej, zdawał się fizycznie cierpieć, kiedy zajadałam się innymi zakąskami przytaszczonymi z dołu. Tłumaczył do znudzenia, jak ważnym jest utrzymanie odpowiedniego poziomu żelaza we krwi. Choć w sumie nie zakąski wywoływały między nami największe zgrzyty.

- Mam nadzieję, że nie robisz znowu kawy?

Przewróciłam oczami, wiedząc doskonale, że nie widzi, jak olewam sprawę i jego starania. Miałam ochotę kolejny raz wykrzyknąć mu prosto w twarz, że nie jestem mdlejącą notorycznie wątłą anemiczką, aczkolwiek miałam klasę. Teoretycznie. Wsunęłam czubatą łyżeczkę morelowego jogurtu w usta, udając, że nie jestem w stanie odpowiedzieć. 

Swoją drogą w morelach również znajdowało się dość sporo żelaza, a jogurt pomagał organizmowi skutecznie minerał przyswajać. Chyba tylko dlatego Milan skapitulował, nie podejmując walki z moim zamiłowaniem do jogurtów. Z pełną buzią natomiast nie wypadało rozmawiać, a ponadto było to niegrzeczne wobec rozmówcy. Jeśli jednak liczyłam, że Milan okaże wyrozumiałość dla zasad savoire vivre'u, przeliczyłam się. Brunet kliknięciem bezceremonialnie wyłączył czajnik.

- Ej! – stęknęłam, wyrażając święte oburzenie.

Kawa stanowiła święty punkt doby. Nie jeden, ale kto normalny miał cokolwiek przeciwko kawie? Nikt, z tym że formalnie rzecz ujmując, Milan normalny nie był, jeśli wzięło się pod uwagę, że miał bez mała sześćset lat. Bywały momenty, że chciałam spytać czy za jego niewolniczych czasów chłopi nie pijali tego zacnego napoju, ale gryzłam się w język. Nieopacznie jednym niewinnym przytykiem mogłam uzyskać więcej informacji, niż byłam aktualnie gotowa przyswoić.

- Wiesz, że nie powinnaś tyle tego pić?

- A ty, że nie jestem ubezwłasnowolniona? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, jakbym odbijała piłeczkę pingpongową. W rzeczywistości chciałam rzucić w niego świeżo oblizaną łyżeczką. Wstałam, zsuwając tyłek z wysokiego siedziska i odstawiając przekąskę na blat barowej wyspy. Nie dotarłam niestety do czajnika, który przesłonięty został z jawną premedytacją wielkim cielskiem bruneta utrudniającego mi zadanie. – Co ty robisz?

- Ograniczam cię.

- Trafnie to ująłeś – bąknęłam cynicznie. – Nie powinieneś przypadkiem dbać o to, żebym rozwinęła skrzydła?

Dwuznaczność wcale nie miała odnosić się do zamiłowania mężczyzny względem ptactwa nocnego, aczkolwiek bez większego zastanowienia trafiłam w sedno. Wykrzywił usta, ponosząc porażkę, do której najpewniej i tak nie zamierzał się przyznać. Niemniej jednak utożsamiał się z sowami, więc powinien zrozumieć nieokiełznane pragnienie wolności. Jakoś nie wyobrażałam sobie jego płomykówki zamkniętej bezwolnie w klatce, choć niby Hedwiga zmyślonego Pottera spędzała tak całe miesiące, kiedy ten zatrzymywał się u mugolskiego wujostwa.

- Wolę, żebyś była zdrowa – oznajmił z przekąsem, celowo zagradzając czajnik.

- Jestem przecież – odparłam, prawie wykrzykując przekaz.

Ręce mi opadały. Nie minęła nawet druga doba, odkąd stałam się tymczasową lokatorką trójki, a już miałam ochotę zamordować pełnoprawnego właściciela. Choć prawdę mówiąc, nawet nie znalazłam się tutaj dobrowolnie, skoro Rawicki wniósł mnie krzyczącą ile sił w płucach do mieszkania na oczach chyba wszystkich sąsiadów. Nawet Radek zaśmiewał się, że taka drobniusia i niepozorniusia sówka stawia czynny opór zagrażający życiu i zdrowiu. A ja głupia sądziłam jeszcze niedawno, że był po mojej stronie.

Zapieczętowani krwią. Tancerka strzygonia. TOM I [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz