Rozdział 19

291 24 5
                                    

Minął kolejny tydzień. 

Nagi wytrwale snuła się każdego dnia po zamku w poszukiwaniu wejścia do Komnaty Tajemnic, jednak jak na razie bezskutecznie. Aurora za to zebrała jeszcze kilka źródeł starożytnej magii i ćwiczyła swoje umiejętności pod czujnym okiem Ominisa, który nadal przypominał, że ma złe przeczucia.

Nie miało to jednak wpływu na zmianę decyzji ślizgonki. Został tydzień do balu z okazji Święta Duchów i dwa tygodnie do dnia, który wybrał Sebastian jako czas uleczenia Anne. Aurora nie miała czasu na złe przeczucia.

Tego dnia po zajęciach udała się z Ominisem poza teren Hogwartu. Pogoda była typowo jesienna - deszcz, klucha i przejmujący chłód. Zarzucili na głowy kaptury i wędrowali wzdłuż Zakazanego Lasu, wsłuchując się w spadające krople wody.

Poprzedniego dnia Aurora podsłuchała, jak Poppy mówiła o konającym na skraju Lasu błotoryju. Zwierzę miało podobno symptomy przeziębienia, które było dla niego śmiertelne. Ślizgonka stwierdziła, że to idealna okazja do przetestowania starożytnej magii. Jeśli coś pójdzie nie tak, zdecydowanie nie będzie płakać za obrzydliwą bestią.

Musiała tylko znaleźć to paskudne zwierzę. Nie raz spotykała błotoryja na samym wejściu do Zakazanego Lasu i miała nadzieję, że nadal tam siedzi.

W momencie, w którym przeszli przez drewniany most i postawili nogę w Lesie, ich płaszcze były już porządnie przemoczone lodowatym deszczem. Liście drzew kumulowały spadające z nieba krople, czego skutkiem była mniejsza ich ilość, ale za to nadrabiały wielkością.

W oddali rozległ się cichy grzmot. Aurora ścisnęła mocniej palce Ominisa, którego trzymała za rękę. Oby błotoryj był tam gdzie zawsze - ślizgonka bała się burzy i miała nadzieję zdążyć wrócić przed nią do zamku.

Kierowali się do niewielkiej zatoczki, ostrożnie stawiając każdy krok na błotnistej teraz drodze. Skaczące muchomory wydawały charakterystyczne plasknięcia z każdym swoim podskokiem. 

Aurora położyła drugą dłoń na torsie Ominisa, by go zatrzymać.

- Cii... - szepnęła. - Słyszysz?

Między kroplami deszczu, uderzeniami grzmotów a skakaniem muchomorów dało się słyszeć ciężki, chrapliwy i nierówny oddech. Coś dużego znajdowało się na piaszczystym brzegu i czekało na śmierć. 

- Jest tutaj - potwierdził Ominis. - Pamiętasz plan?

- Tak.

Ruszyli do przodu jeszcze wolniej. Aurora wyjrzała zza porośniętego mchem głazu i dostrzegła leżącego na boku błotoryja. Pół jego ciała znajdowało się w wodzie, pół na piasku. Wyraźnie był chory. Idealnie.

Ominis wyciągnął różdżkę, która od razu rozbłysła czerwonym światłem.

- Błotoryj jest po prawej stronie. - Aurora zaczęła opisywać mu otoczenie, by mógł lepiej zorientować się w sytuacji. - Wydaje mi się, że śpi, ale nie dam sobie ręki uciąć. Podejdę do niego powoli i spróbuję go uleczyć, a ty mnie osłaniaj.

Na potwierdzenie Ominis zacisnął tylko mocniej palce na jej dłoni, zanim ją wypuścił. Wolną teraz rękę oparł na mokrym głazie i czekał w gotowości, uważnie nasłuchując.

Aurora zaczęła schodzić po niewielkim zboczu do konającej bestii. Buty ślizgały się na błotnistej nawierzchni, a krople deszczu spływały lodowatym ciurkiem po jej twarzy, chociaż co chwilę ocierała się rękawem płaszcza.

Długo myślała nad leczniczymi możliwościami starożytnej magii. Mogła sprawić, by Ominis na chwilę widział - czuła jednak, że jej moc nie byłaby w stanie pokonać na zawsze jego niepełnosprawności. Oczywiście nie przeszkadzał jej fakt, że ślizgon był niewidomy. Nigdy nie patrzyła na to jak na wadę, a na niego jak na zepsutego człowieka. Ominis był najlepszą osobą, jaką spotkała w całym swoim życiu.

Wąż i rusałka | Ominis GauntOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz