**4 miesiące później**
Ten dzień był inny niż pozostałe.
Ominis tradycyjnie już przesiadywał na zewnątrz na drewnianej ławeczce przed nagrobkami, na które chwilę wcześniej położył bukiety nocnych goździków. Jedyne o czym potrafił myśleć, to że minął już rok.
Trzysta sześćdziesiąt pięć dni bez Aurory. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni bólu, samotności i rozpaczy. Nie miał pojęcia, jak udało mu się przeżyć tyle czasu.
Bolało go to, że obraz twarzy Aurory, gdy sprawiła, że mógł widzieć, blaknął w jego wspomnieniach coraz bardziej. Nie pamiętał już dokładnie, jaka w dotyku była jej dłoń. Nie mógł przywołać jej zapachu. Nawet dźwięczny śmiech zdawał się milknąć.
Przez jego głowę przelatywały odgłosy zeszłorocznych wydarzeń. Okrutne wspomnienia. Rzucane zaklęcia, stukot ciężkich kroków, słowa jego ojca, cios i dźwięk wyrywanego ostrza. Deportacja. Upadek ciała.
Przełknął ślinę. Nie mógł tego znieść. Musiał oddalić się od tego miejsca, oczyścić umysł.
Wstał gwałtownie z ławki. Jego oczy już były wilgotne. Dziwił się, że po takim czasie nadal mogą produkować kolejne łzy.
Ruszył przed siebie.
Nie miał planu. Zwyczajnie dał nieść się nogom i czekał, by odkryć dokąd go zaprowadzą.
Szedł długo. Jego różdżka skanowała otoczenie czerwonym blaskiem, wskazując mu ścieżkę i ostrzegając przed kamieniami, potokami czy korzeniami. Zimny wiatr szczypał jego policzki.
Spacer wcale nie pomagał. Jego myśli nadal krążyły wokół bolesnej rzeczywistości.
Został sam. Miał Sebastiana i Anne, a jednak czuł się samotny. Przyjaciele troszczyli się o niego i dbali, by jakoś kroczył przez każdy dzień, ale... To nie było to samo co czuły dotyk, szept pełen miłości czy objęcia, które pachniały domem.
Wszystko, co miał, wszystko co było dla niego cenne, co kochał... Wszystko zostało mu odebrane.
Z nieba zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu. Nagle jego różdżka ostrzegła go, że przed nim znajduje się przepaść. Zatrzymał się i powoli obrócił w miejscu. Znajdował się na górze. Dzięki różdżce dowiedział się, że po lewej stronie rośnie rozłożyste drzewo. Znał je. Był tu kiedyś.
Usiadł na ziemi, nie zważając na mokrą trawę.
Kiedyś, dawno temu, zawędrował na tę górę z Aurorą. Siedzieli na trawie, która wtedy była sucha i ciepła. Dziewczyna złapała go pod ramię i przytuliła się. Opowiadała, co znajduje się wokół. Podobno przed nimi rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na Hogwart i jezioro.
Tamtego dnia była zmęczona, ale obiecała, że kiedyś tu wrócą i użyje starożytnej magii, by sam mógł podziwiać widoki. Nigdy do tego nie doszło.
Wrócił pamięcią do nocy, gdy zabrała go na inną górę. Wtedy też siedzieli na trawie, a ona przywołała magię i pokazała mu nocne goździki. Żadne z nich nie wiedziało, że to był ostatni raz, gdy Ominis mógł patrzeć.
Tak jak rok temu żadne z nich nie wiedziało, że po raz ostatni zasypiają w swoich objęciach.
Ominis podciągnął nogi i schował twarz w kolanach. Tak strasznie mu jej brakowało. Oddałby wszystko, by móc ją odzyskać. Wszystko...
Pociągnął nosem i wyciągnął różdżkę, którą wcześniej schował do kieszeni. Obrócił ją kilka razy w palcach, a potem szybkim ruchem wbił w miękką, mokrą ziemię.
CZYTASZ
Wąż i rusałka | Ominis Gaunt
FanfictionII część "Wężousty"! Aurora Volien zdążyła się przekonać, że nadal niewiele wie o możliwościach starożytnej magii. Dzień, w którym oczy Ominisa Gaunta na chwilę przejrzały był momentem, w którym ślizgonka obiecała sobie, że opanuje tę umiejętność, b...