Rozdział 51

99 16 34
                                    

HARPER

Rodzina.

Dopóki nie poznałam Kaidena, to słowo wywoływało u mnie jedynie pozytywne emocje. Kojarzyło mi się z ciepłem, domem i rodzicielską miłością – czymś, czego Kaiden nie zaznał od śmierci swojej mamy. Rodzice wychowali mnie i mojego brata w przeświadczeniu, że rodzina jest niezwykle ważna, uczono nas wzajemnej miłości i otwartości od pierwszych dni życia, dzięki czemu teraz, ani ja, ani Hunter nie mamy problemów z okazywaniem uczuć. Dlatego na początku naszej znajomości tak trudno było mi zrozumieć postawę Kaidena względem swojego taty. Miłość do rodziców wydawała mi się czymś naturalnym, czymś, co wysysa się wraz z mlekiem matki, natomiast przepaść między Kaidenem i jego ojcem była tak wielka, że śmiało mogłabym ją przyrównać do Wielkiego Kanionu. Moja natura nie pozwoliła mi przejść obok tego obojętnie, chciałam, by ich relacje się poprawiły, ale im dłużej trwałam przy Kaidenie, tym czułam większą niechęć do jego ojca. Dziś rozumiem, dlaczego mój chłopak nie chce mieć z tym człowiekiem nic wspólnego... Postawa jego ojca uświadomiła mi, że pewnych rzeczy nie da się naprawić i nie należy robić tego na siłę. Zastanawia mnie jednak coś innego – co takiego się wydarzyło, że mężczyzna, który dotąd gardził swoim jedynym synem, nagle pragnie kontaktu z nim? Kaiden wielokrotnie powtarzał mi, że gdy chodzi o jego ojca, nie ma mowy o bezinteresowności, więc coś musi być na rzeczy.

Niespodziewane spotkanie z panem O'Sullivanem sprawiło, że problem z Lukiem zszedł na dalszy plan. Mimo to postanawiam jechać do domu przyjaciela. Chcę mieć tę rozmowę za sobą. Gdy podjeżdżam pod jego dom, zegarek wskazuje czwartą. W dni, w które nie odbywają się treningi piłki nożnej, Luke najczęściej o tej porze jest na siłowni. Wiem to, bo kilkukrotnie próbował namówić mnie na wspólne treningi, jednak z aktywnością fizyczną mam na bakier, więc za każdym razem uparcie odmawiałam, aż w końcu dał mi spokój. Cud, że od czasu od czasu udaje mi się zebrać swój leniwy tyłek, żeby pobiegać. Idąc do drzwi, nie dostrzegam na podjeździe jego samochodu, ale nie zatrzymuję się. Nawet jeśli nie zastanę Luke'a, to przynajmniej nie będę mogła sobie zarzucić, że nie próbowałam. W ostateczności jego mama przekaże mu, że go odwiedziłam, a Luke otrzyma jasny sygnał, że jako pierwsza wyciągnęłam rękę, by się pogodzić... Znowu.

W chwili, w której mam już przycisnąć dzwonek, drzwi nagle otwierają się na oścież i pojawia się w nich nie kto inny, tylko Luke. Jego mocno zdziwiony wyraz twarzy i szeroko otwarte czekoladowe oczy dają jasno do zrozumienia, że kompletnie się mnie nie spodziewał. Uśmiecham się do niego nieśmiało.

– Co tu robisz? – pyta, przewieszając sobie bluzę przez ramię.

Wskazuję gestem dłoni na torbę.

– Przywiozłam notatki... Bo podobno jesteś chory. – Przyglądam mu się uważniej, a gdy nie dostrzegam na jego twarzy żadnych oznak choroby, unoszę ostentacyjnie brew.

Wyczuwam ściemę na kilometr. Nic nie wskazuje na to, by Luke źle się czuł. Poza ledwie widocznymi cieniami pod oczami wszystko zdaje się być w najlepszym porządku. Poza tym przewieszona przez ramię szara bluza z kapturem jest dla mnie jasnym sygnałem, że najwyraźniej mu w czymś przeszkodziłam.

– Wybierasz się gdzieś?

W odpowiedzi przyjaciel kręci energicznie głową, a po chwili na jego usta wpływa szeroki uśmiech, odsłaniający szereg idealnie prostych zębów.

– Właściwie to wybierałem się do ciebie, ale skoro mnie uprzedziłaś, to może pójdziemy na spacer?

– A co z twoją chorobą? – pytam z lekko wyczuwalną kpiną w głosie.

– Daj spokój, Harps. – Macha ręką. – Na twój widok doznałem cudownego ozdrowienia.

Po tych słowach jak gdyby nigdy nic obejmuje mnie ramieniem i wolnym krokiem oddalamy się od domu. Podczas spaceru oboje milczymy przez większość czasu, a ja nieustannie zastanawiam się, dlaczego przyjęło się, że to kobiety są zmienne, skoro znam przynajmniej dwa męskie przypadki, za których humorami ciężko nadążyć...

Don't Believe You Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz