Rozdział 11

216 30 49
                                    

HUNTER

Gdy zbliżamy się do celu podróży, z każdą kolejną minutą odczuwam coraz większe zdenerwowanie. Tym razem, bynajmniej nie jest ono spowodowane wątpliwościami czy uda mi się zaimponować Natalie, a tym, co niebawem mnie czeka. Czy Harper nie mogła wpaść na bardziej przyziemny pomysł? Kolację w restauracji, albo jakiś spacer po parku?

– Wszystko w porządku, Hunter? – Słysząc zaniepokojony głos Nat, utwierdzam się w przekonaniu, że faktycznie jest ze mną coraz gorzej. – Bardzo zbladłeś.

– Jasne, tylko zrobiło mi się jakoś duszno. – Na potwierdzenie własnych słów odsuwam całkowicie szybę, wpuszczając do środka chłodny powiew powietrza.

Nie przyznam się przecież, że właśnie przeżywam atak paniki i walczę o każdy oddech. Cholera, zwykle byłem pijany, gdy znajdowałem się na wysokości. Nie przemyślałem tego... A co jeśli zemdleję i zrobię z siebie pośmiewisko? Znając moje zajebiste szczęście, tak właśnie się to skończy.

– Przecież na zewnątrz jest jakieś dwanaście stopni – mówi podejrzliwie Natalie.

– To nie wiem, może mam niedobór cukru w organizmie. – Wzdycham z irytacją. – Przecież nie jestem pieprzonym lekarzem, skąd mam wiedzieć, co mi jest?

– Chcesz wrócić do domu?

– Co? – Odwracam się do niej gwałtownie. Widząc malującą się na jej twarzy troskę, zaczynam mieć wyrzuty sumienia. – Nie, skądże. Zaraz mi przejdzie, a nawet jeśli nie, w najgorszym wypadku udzielisz mi pierwszej pomocy. – Puszczam do niej oko i kładę drżącą dłoń na udzie.

Przez resztę drogi, Natalie zerka na mnie z niepokojem, upewniając się, że dojadę na miejsce w jednym kawałku. Po jakichś dziesięciu minutach docieramy na parking i wychodzimy z samochodu. Wyciągam z bagażnika koszyk ze smakołykami, a następnie na miękkich nogach zmierzam w kierunku mojego osobistego piekła.

– Czy to jest to, co myślę? – Moja dziewczyna rozszerza oczy ze zdumienia, gdy na horyzoncie pojawia stacja kolejki linowej. – Przecież masz lęk wysokości.

– Przeżyję – zapewniam ją, choć mój słaby głos raczej nie brzmi zbyt przekonująco.

Wchodzimy schodami do góry i kierujemy się do kas. Na dworze powoli zapada zmrok, więc liczę na to, że widok będzie warty świeczki. Gdy kupuję bilety, serce łomocze mi w klatce piersiowej z taką siłą, że ledwo jestem w stanie skupić się na tym, co mówi do mnie kasjer. Spoglądam na tablicę informacyjną, na której napisane jest, że przejazd w obie strony trwa około czterdziestu pięciu minut. Kurwa, jeśli wytrzymam tyle czasu prawie trzydzieści metrów nad ziemią, zamknięty w pierdolonym szklanym wagoniku, to chyba upije się ze szczęścia.

– Na pewno chcesz to zrobić? – upewnia się Natalie z wymalowanym na twarzy zmartwieniem. – Naprawdę kiepsko wyglądasz... Jeśli zemdlejesz na górze, nie będę w stanie ci pomóc.

– Nic mi nie będzie. – Nie wiem, czy bardziej próbuję przekonać ją, czy raczej samego siebie. – Po prostu, wejdźmy już do tego pieprzonego wagonika.

Moja dziewczyna przytakuje lekko głową, po czym chwyta mnie za rękę. Uśmiech, jakim mnie obdarza, kiedy wchodzimy do gondoli, odrobinę mnie uspokaja. Do momentu, gdy znajdujemy się na stacji, jestem w stanie opanować nerwy, jednak w chwili, kiedy ją opuszczamy, coraz trudniej jest mi zapanować nad strachem. Na domiar wszystkiego, podłoga również jest szklana, więc pod stopami widzę czubki drzew, nad którymi akurat się znajdujemy. Zaciskam mocno powieki i staram się głęboko oddychać. Po jakimś czasie czuję na karku delikatny dotyk Natalie. Kiedy powoli otwieram oczy, napotykam jej łagodne spojrzenie. Zatracam się w jej pięknych, czekoladowych tęczówkach, starając się myśleć tylko i wyłącznie o tym, że jest blisko mnie.

Don't Believe You Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz