Rozdział 48

135 21 54
                                    

HARPER

Dzisiejszy wieczór jest wprost idealny na spacer. Przejrzyste niebo usiane jest milionem gwiazd, a ciepły wiatr delikatnie smaga moją twarz. W powietrzu unosi się zapach lata, zwiastując zbliżające się wakacje. To jednak w żadnym stopniu nie pomaga mi opanować nerwowego napięcia, gdy podążamy z Kaidenem wąską ścieżką w kierunku lasu.

– No więc mówisz, że Natalie poprosiła cię o chwilę prywatności, żeby pobaraszkować w jacuzzi? – zagaduje, uśmiechając się przy tym szelmowsko. – Kto by pomyślał...

– Przecież to normalne, że chcą się sobą nacieszyć, zanim Nat wyjedzie do Kalifornii – mówiąc to, unoszę wzrok. W oczach Kaidena pobłyskuje cień bólu.

– No właśnie, zatem dlaczego my nie próbujemy się sobą nacieszyć? – rzuca przez ramię tonem, w którym wyczuwam odrobinę pretensji.

Hmm... Zastanówmy się. Przede wszystkim dlatego, że zamiast spędzać czas ze mną, wolisz szlajać się Bóg jeden wie gdzie, upijać się do nieprzytomności i obściskiwać z jakimiś sukami. Oto dlaczego... Zamiast tego mówię jednak:

– Prawdopodobieństwo, że dostanę się na Stanford z listy rezerwowej, jest równe zeru, więc raczej nigdzie się nie wybieram, właśnie dlatego.

– Nie możesz myśleć w ten sposób, Harps. – Kaiden zatrzymuje się pośrodku lasu i kładzie mi dłoń na policzku. Nozdrza momentalnie wypełniają się jego cytrusowo-piżmowym zapachem, a delikatny dotyk jego palców wywołuje ciarki na moim ciele.

– Wolę uniknąć więcej rozczarowań – odpowiadam, starając się brzmieć jak najbardziej obojętnie, jednak troska, która bije od Kaidena sprawia, że jestem bliska płaczu.

– Rozumiem – wzdycha, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Po chwili zaczyna wodzić kciukiem po moim policzku, celowo zahaczając o dolną wargę. Wciągam powietrze do ust i wstrzymuję oddech, gdy jego spojrzenie zatrzymuje się na moich ustach. Jestem naprawdę żałosna... Wciąż mam mu za złe to, jak mnie potraktował, a mimo to napalam się na niego jak jakaś niewyżyta nastolatka, zadając sobie ból. Kaiden zbliża swoją twarz do mojej i kiedy jestem już niemal pewna, że mnie pocałuje, odzywa się ochrypłym głosem:

– Pozwól więc, że będę w ciebie wierzyć za nas dwoje. Dostaniesz się na Stanford, bo zasługujesz na tę uczelnię, jak nikt inny – mówi z taką pewnością, jakby naprawdę w to wierzył. Następnie splata ze sobą nasze dłonie i rusza w głąb lasu, ciągnąc mnie za sobą. Dopiero wtedy wypuszczam ze świstem powietrze z ust.

***

Po kilkunastu minutach docieramy na brzeg jeziora, którego widok wciąż jeszcze mnie przeraża. Właściwie teraz, w nocy, gdy woda jest czarna jak smoła i odbija się w niej jedynie blask księżyca, przeraża mnie jeszcze bardziej. Zwalniam odrobinę kroku i przełykam ślinę, próbując zwalczyć wzbierający niepokój. Kaiden, wyczuwając mój strach, ściska mnie mocniej za rękę, po czym odwraca się do mnie przodem.

– Nie bój się, malutka. Usiądziemy na tamtym molo, dobrze? – Wskazuje palcem na znajdujący się w promieniu kilku metrów drewniany mostek.

Kiwam niepewnie głową i daję mu się poprowadzić na molo, zrównując z nim krok. Gdy docieramy na miejsce i uzmysławiam sobie, że pode mną zamiast lądu znajduje się głęboka woda, natychmiast przyśpiesza mi oddech. Z całych sił walczę z ochotą odwrócenia się na pięcie i ucieczki jak najdalej od jeziora. Jestem tak pochłonięta swoimi myślami, że nawet nie zauważam, gdy Kaiden ściąga bluzę, a po chwili na ziemi ląduje także jego T-shirt. Wpatruję się w niego kompletnie oniemiała. Jestem już bliska tego, aby zapytać, czy aby nie postradał rozumu, ale właśnie wtedy Kaiden sięga dłońmi do paska swoich jeansów i zaczyna go ściągać, nie odrywając ode mnie intensywnego spojrzenia.

Don't Believe You Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz