Rozdział 44

108 19 25
                                    

HARPER

Podczas powrotu do domu, w samochodzie panuje całkowita cisza, za którą jestem bratu ogromnie wdzięczna. Zdecydowanie bardziej wolę milczenie od zapewnień bez pokrycia o tym, że wszystko będzie dobrze... Bo przecież nie będzie. Moje szanse dostania się na Stanford spadły do jakiegoś procenta. Nikt nie jest na tyle głupi, by zrezygnować z jednej z najlepszych uczelni w kraju.

Zaciskam mocniej powieki, chcąc za wszelką cenę zatrzymać cisnące się do oczu nieproszone łzy.

Marzyłam o Stanford, odkąd skończyłam trzynaście lat... Nawet jeśli na początku było to jedynie dziecięce marzenie wielkiej fanki High School Musical, to z czasem przerodziło się ono w coś znacznie większego. Kiedy cztery lata temu rozpoczęłam liceum, wszystkie moje działania: zajęcia pozalekcyjne, udziały w konkursach, siedzenie nad książkami do późnych godzin nocnych, wszystko to robiłam z myślą o Stanford.

A teraz zostałam z niczym, bez żadnego planu awaryjnego. Nie brałam pod uwagę innej możliwości, niż to, że latem wyjadę do Kalifornii i tam będę studiować. Być może powinnam, ale nie chciałam stosować żadnych półśrodków, bo... Bo naprawdę sądziłam, że jestem na tyle dobra, by się tam dostać. Prześwietliłam tę uczelnię wzdłuż i wszerz, wiedziałam, jaki muszę utrzymać poziom, aby nie odstawać od reszty kandydatów. Boże! Znam nawet na pamięć całą galerię zdjęć udostępnioną na Google i jestem przekonana, że gdyby ktoś wrzucił mnie na sam środek kampusu i pozostawił samą sobie, wiedziałabym, jak dotrzeć do akademickiej biblioteki, albo gdzie się udać, by zjeść najlepsze Ravioli. Niektórzy mogliby uznać to za obsesję, i cholera, zapewne mieliby rację, ale ja naprawdę od kilku lat tym żyłam.

Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia, bo moje marzenie legło w gruzach. Poniekąd coś, na co tak ciężko pracowałam, trafiło się Natalie... Czy uważam, że to fair? Nie. Czy mam prawo być na nią z tego powodu zła? Oczywiście, że nie... Choć nie ukrywam, że jest mi przykro.

– Harper. – Dłoń Huntera ląduje na moim ramieniu. – Dojechaliśmy do domu, zasnęłaś.

– Co? – Otwieram oczy i spoglądam za szybę, uzmysławiając sobie, że faktycznie jesteśmy już pod domem. Po przeczytaniu maila Hunter zaproponował, żebyśmy dali sobie spokój z dzisiejszymi lekcjami i nie czekając na moją decyzję, odwiózł mnie do domu. To kolejna rzecz, za którą jestem mu wdzięczna. – Nie spałam, po prostu... – Macham zbywająco ręką. – Nieważne.

Hunts przytakuje milcząco. Jego oczy błyszczą od troski, gdy uważnie mi się przygląda. Gdy przemierzamy podjazd, odnoszę wrażenie, że kilkukrotnie chce coś powiedzieć, ale za każdym razem odpuszcza. Przekręca kluczyk w drzwiach i sekundę później jesteśmy już w domu, gdzie od progu wita nas wyraźnie zdziwiona mama.

– Wy nie w szkole? – pyta podejrzliwie, trzymając na rękach małego Oliviera.

Chłopiec odwraca główkę w naszą stronę, a na jego drobnej twarzyczce pojawia się radosny uśmiech. Odziedziczył po mamie błękitny kolor oczu, ale zamiast blond włosów, na jego głowie widać już ciemny meszek, świadczący o tym, że w przyszłości będzie brunetem tak jak Josie.

– Zrobiliśmy sobie wagary – odpowiada Hunter z szelmowskim uśmiechem. – Większość lekcji i tak spędzamy na pogaduchach, bo nauczycielom nie chce prowadzić się zajęć, skoro lada chwila pożegnamy się z liceum na dobre. Poza tym Harps nie najlepiej się czuje... – Spogląda na mnie kątem oka i unosząc brew, daje mi do zrozumienia, żebym wyjaśniła, co miał na myśli.

Przełykam ślinę, po czym głośno wzdycham.

– Nie dostałam się. – Spuszczam wzrok, bo wiem, że nie zniosę kolejnych współczujących spojrzeń.

Don't Believe You Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz