Rozdział 46

128 24 74
                                    

LUKE

Przyglądam się, jak twarz Kaidena rozciąga się w grymasie bólu, a z kącika ust zaczyna płynąć strużka krwi. W chwili, gdy moja pięść spotkała się z jego twarzą zapadła cisza, jak makiem zasiał. Jedyne dźwięki, jakie do mnie docierają to pohukiwanie sowy i krew szumiąca mi w uszach. Chociaż powinienem mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, że mu przywaliłem, jedyne co odczuwam to satysfakcja. Obserwuję, jak Harps chwyta go za rękę i ciągnie za sobą do domu. Spojrzenie, jakim mnie obdarza, gdy mnie mija, jest tak lodowate, że mogłoby zmrozić całe jebane Portland.

– Harps... – wymyka mi się.

– Nie. – Kręci energicznie głową, zaciskając usta w cienką linię. – Tym razem przesadziłeś.

– Nie musiałbym tego robić, gdyby trzymał gębę na kłódkę! – krzyczę i posyłam w stronę Kaidena rozgniewane spojrzenie. – Kutas mnie sprowokował.

– Jeszcze raz mnie tak nazwiesz... – Jego pyszałkowate warknięcie tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że go nie lubię. Naprawdę go, kurwa nie znoszę.

Harper przytrzymuje go obiema rękami, chcąc za wszelką cenę uniknąć kolejnej konfrontacji. Kątem oka dostrzegam Huntera, który, choć zwykle w takich sytuacjach wydaje się rozbawiony, tym razem jest blady jak ściana, a między jego brwiami widnieje marsowa zmarszczka. Natalie przygląda się wszystkiemu z lekko rozchylonymi ustami, ale poza tym z jej twarzy ciężko jest mi wyczytać jakiekolwiek emocje... Nie mam pojęcia, czy jest zła na Kaidena, czy bardziej na mnie.

– Dość tego, oboje natychmiast się zamknijcie – cedzi przez zęby Harps, jeszcze raz mierząc mnie wściekłym spojrzeniem. – Ty nie masz sobie nic do zarzucenia, Luke?

Po tych słowach wchodzą z Kaidenem do środka, zatrzaskując za sobą przesuwne drzwi tarasowe. Unoszę wzrok na stojących nieopodal Huntera i Natalie, ale zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, oboje mijają mnie bez słowa i również znikają w domu.

– Kurwa mać – mamroczę do siebie, sięgając do turystycznej lodówki po kolejną butelkę piwa.

Dlaczego wszyscy zachowują się tak, jakby to była moja wina? Po chwili siadam na drewnianym krześle na tyle blisko ogniska, by nie odczuwać chłodu nocy. Nie wiem, jak długo wpatruję się płomienie, ale powoli dogasające języki ognia są odzwierciedleniem tego, jak obecnie się czuję. Jeszcze jakiś czas temu gniew dosłownie palił mnie od środka, teraz czuję jedynie tlącą się wewnątrz mnie złość.

Wiele razy przekonywałem się w myślach, że będę tolerował tego gnoja dla dobra Harper, ale o ile jestem w stanie go znieść, gdy wywołuje na ustach przyjaciółki uśmiech i widzę, że dzięki niemu jest szczęśliwa, o tyle kiedy coś między nimi zgrzyta, mam dosłownie ochotę udusić go gołymi rękami. Zanim go poznała, była zupełnie inną osobą, bardziej beztroską, wiecznie roześmianą. Odkąd związała się z tym dupkiem, stała się powściągliwa, nie chodzi już nawet o fakt, że właściwie Kaiden jest przyczyną wszystkich naszych dotychczasowych sprzeczek, których przed jego pojawieniem się nigdy nie miewaliśmy... Po prostu czasem odnoszę wrażenie, że ten człowiek jest wampirem energetycznym, wysysającym z Harper całą radość życia. Może zarzekać się, że wszystko jest w porządku, ale mnie na to nie nabierze. Harps jest jedyną znaną mi osobą, która kompletnie nie potrafi ukrywać swoich emocji. Nie bez powodu mówi się, że oczy są odzwierciedleniem duszy... W jej przypadku to stwierdzenie sprawdza się w stu procentach. Odkąd Kaiden pojawił się w jej życiu, jej spojrzenie utraciło blask. Gdybym tylko wierzył w te wszystkie nadprzyrodzone bzdety, byłbym w stanie myśleć, że ją zaczarował, czy coś... Bo jak inaczej wytłumaczyć, że tak wspaniała dziewczyna jest z takim dzbanem z własnej woli? Kaiden być może zamydlił oczy Hunterowi, ale mnie tak łatwo nie zwiedzie... Nie ufam mu i naprawdę nie uważam, by pragnął jej szczęścia... Poza tym dostrzegłem dziś spod kołnierza T-shirtu te blade ślady po malinkach i mogę się założyć, że nie Harps jest ich sprawczynią.

Don't Believe You Tom 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz