— Nazir!
Mężczyzna rozłożył szeroko ramiona i wyszczerzył zęby w uśmiechu, słysząc w oddali charakterystyczny, przeciągły dźwięk. Chwilę później Nazir już zmierzał w jego stronę. Mknął z taką prędkością, że zostawiał za sobą gwałtowny podmuch wiatru. Gdy już znalazł się odpowiednio blisko, wbił szpony w skórę mężczyzny i przysiadł na jego ramieniu, a zrobił to z takim impetem, że ten omal się nie przewrócił.
— Nazirku, ależ się za tobą stęskniłem! — powiedział po raz kolejny wzruszony długą rozłąką z przyjacielem. Nazir czuł zapewne to samo, bo od razu trącił głową w twarz swojego pana.
Mężczyzna przejechał ręką po gładkich, lśniących piórach ptaka, które kolorem przypominały smołę. Szedł przez obóz z orłem uczepionym jego ramienia, a ludzie wypoczywający przy namiotach, natychmiast porzucali swoje zajęcia, aby oddać mu pokłon i pozdrowić serdecznymi słowami.
On od czasu do czasu im odpowiadał, uśmiechając się lub wykonując pozdrawiający gest dłoni. Nie zatrzymywał się. Zmierzał prosto do pałacu ukrytego wśród alei palm. Brama była już blisko.
Temperatura w Farshi była wysoka. Powietrze było tak gorące, że wydawało się wręcz palić, tak samo, jak piasek pod stopami. Słońce rzucało złotą poświatę na wszystko wokół, a ciągnące się w nieskończoność połacie pustyni wyglądały jak obsypane złotem.
Gdy mężczyzna wreszcie przekroczył próg pałacu, od razu powitał go dobrze znany głos:
— Szachinszachu. — Czarnoskóry eunuch skłonił się, ozdabiając usta uśmiechem. — Jak dobrze widzieć cię ponownie.
Szach Ismail odwzajemnił uśmiech, nie zatrzymał jednak kroku, więc Agha zaczął iść obok niego.
— Przygotować ci nałożnicę? Pewnie jesteś zmęczony, mój panie.
— Nie trzeba, Nafi — odparł, uśmiechając się zdawkowo. — Na miłość przyjdzie czas. Teraz mamy wojnę.
Nafi na chwilę umilkł, bo właśnie minęli kilka służących niosących w wiklinowych koszach pranie. Gdy te zobaczyły władcę, natychmiast oddały mu niski pokłon. Eunuch szukał w głowie odpowiednich słów, patrząc na uśmiechniętego od ucha do ucha Ismaila. Gdyby mógł, zmusiłby władcę do spotkania z konkubiną. Wszyscy by na tym skorzystali. Nałożnice przestałyby marudzić, że nie otrzymują wystarczającej uwagi od szacha, a on może w końcu doczekałby się dziedzica. W tak niespokojnych czasach synowie byli gwarantem przetrwania. Najlepiej całe mnóstwo synów!
Nazir zaskrzeczał znudzony drogą wzdłuż kutych z piaskowca ścian. Ismail uniósł rękę, pozwalając orłu wzbić się w górę. Ptak przeleciał pustym korytarzem, a kiedy natrafił na ogromne, otwarte okno, wyleciał na zewnątrz. Eunuchowi ulżyło, że to ptaszydło już sobie poleciało.
— A może wieczorem zechcesz, panie, aby odwiedziła cię nałożnica? Jest tutaj Leyla, mistrzyni w sztuce miłości... — Nafi znów się odezwał, kiedy zostawili służki daleko w tyle. Nie dawał tak łatwo za wygraną.
Ismail chciał przewrócić oczami, ale powstrzymał się, aby nie zrobić przykrości eunuchowi, który go wychował. Nafi Agha miał sporo racji, gnając szacha do łoża nałożnic, ale w tym momencie ostatnie, o czym władca myślał, było płodzenie dziedziców.
— Nie dzisiaj, Nafi. — Tym razem głos Ismaila wybrzmiał bardziej stanowczo. Szachinszach zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi drzwiami. Korytarz był ich pełen, a każde z nich miały wyryte na sobie inne wzory, najczęściej przedstawiające rośliny lub zwierzęta, ale znalazły się też cytaty ze świętych ksiąg. — Zadbam o swój harem, gdy przyjedziemy do Bahu.
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantasyPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...