37. Duchy Safy

469 58 264
                                    

   Safy nie sposób było opisać prostymi słowami. W drapieżnym, surowym krajobrazie usłanym zielenią i ruinami kryło się pierwotne, dzikie piękno. Powietrze było tutaj rześkie i czyste, choć pełne ostatnich wdechów ludzi, którzy wyzionęli tu ducha podczas inwazji Anasa. Gruzy, które były zarazem domem, jak i grobem mieszkańców, miały jeszcze na długo przypominać, z czym wiąże się wystąpienie przeciw Zahidom.

   Turna przejeżdżała przez ziemie Safy po raz pierwszy. Choć w pobliżu nikogo nie było, oblepiały ją dziesiątki spojrzeń. Na pustych, jałowych polach czuła żywą obecność martwych dusz. Z pozostałości po wiejskich chatach, spichlerzach oraz oborach dobiegały głosy spracowanych rolników, pasterzy wracających z pastwisk wraz z gromką melodią beczenia owiec i kóz, a także śmiechy niewinnych dzieci, które zmroziły krew w żyłach sułtanki.

   Safa była cmentarzyskiem.

   Przez resztę drogi Turna nie odważyła się już wyjrzeć przez okno powozu w obawie, że znów zbudzi drzemiące pod ziemią Safy duchy. Jednak obawiała się, że ich wieczny spoczynek jeszcze nie raz zostanie zmącony. W końcu miała spędzić w tej zapomnianej przez ludzi i Boga prowincji kilka najbliższych tygodni.

   Ismail przyjechał do Safy wraz ze swoją najbliższą świtą. Po co? Tego miała dowiedzieć się Turna. Mahfuza niesamowicie oburzył fakt, że nie został zaproszony, dlatego dał sułtance jasno do zrozumienia, że po powrocie do Drugiej Stolicy chce rezultatów. Choć żadna groźba nie wybrzmiała, Turna wiedziała, że szpieguje Ismaila za cenę własnego życia.

   Zatrzymali się w miejscu, które wydawało się nietknięte przez niszczycielską rękę Anasa. Mały, przytulny pałacyk wznosił się nad niewielkim zbiornikiem wodnym, kryjąc się pośród gęstych drzew. Zielona mozaika wyryta na ścianach idealnie współgrała ze wszechobecnymi zaroślami. Ornamenty liści wyglądały tak, jakby opadły z drzew i żywcem przylepiły się do ozłoconych słońcem murów.

   Trele leśnych ptaków wypełniły swoją kakofonią powietrze i Turna, trzymając na rękach Súkkara, w towarzystwie Leyli wyszła z powozu. Nafi Agha wprowadził je do środka rezydencji, pokazując komnaty, w których miały spać, a wcześniej oprowadzając po opustoszałym pałacu. Praktycznie nie było tu żywej duszy. Tylko cisza, którą czasem zakłócał niepokojący szmer, a ten, jeśli by się wsłuchać, momentami przemieniał się w lament.

   Leyla najwidoczniej też wpadała w tę paranoję, bo niemal od razu zaproponowała Turnie i Nafiemu odpoczynek na świeżym powietrzu.

   — Safa to dom nędzarzy. Wszystkich biedaków, którzy nie zostali pogrzebani tu z innymi kilkanaście lat temu. Głupcy powinni uciekać stąd jak najdalej, gdy tylko mieli do tego okazję. — Eunuch omiótł sposępniałym spojrzeniem utkane z kratkowanej koniczyny sklepienie, gdy wszyscy w trójkę siedzieli w altance nad wodą.

   Nafi uważał ich za głupców, a Turna widziała w tym czynie lojalność i beznadziejną miłość. Zamiast uciec, uporać się z wojenną traumą i spróbować ułożyć sobie życie na nowo, woleli mieszkać w grobach swoich rodzin. Nie zamierzała osądzać tego wyboru.

   — To jednak dobrze dla nas — kontynuował eunuch i wbił spojrzenie w sułtankę. Ona lekko zadrżała w obawie, że Nafiemu udało się przejrzeć jej myśli. — Nikt nie będzie nas niepokoił i przejmował się naszą obecnością. Pamiętasz, co ci mówiłem? Jesteś arystokratką z Fidani, daleką krewną i dobrą przyjaciółką rodu Zahidów, przyjechałaś w odwiedziny. To wystarczy, aby zamknąć usta plotkarzom.

   Albo jeszcze bardziej ich zachęci — Turna przygryzła wargi, powstrzymując się od tego komentarza.

   — Po co tu właściwie przyjechaliśmy? — Leyla wyręczyła Turnę w podjęciu dialogu.

Lew i SzakalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz