48. Hańba

222 31 167
                                    

   Salim szybko się pojawił, rozpraszając niepokój, jaki zaczynała odczuwać Turna tej nocy.

   Odkąd wrócili z Safy, sułtanka przez cały czas biła się z myślami. Nigdy wcześniej nawet nie pomyślała, że kiedykolwiek mogłaby przyczynić się do zamachu stanu, a teraz była jedną z najważniejszych jego części. Zdecydowanie zbyt pochopnie zgodziła się na propozycję wielkiego wezyra, ale czy miała wtedy inne wyjście?

   Było już za późno, żeby się nad tym zastanawiać. Teraz zamierzała jedynie postępować tak, żeby wilk był syty i owca cała. Dla spokoju własnego sumienia.

   — Pięknie dziś wyglądasz — przywitał się Salim i nachylił, jakby chciał skraść sułtance pocałunek, więc ona natychmiast się odsunęła.

   — Cieszę się, że przyszedłeś — powiedziała, uśmiechając się delikatnie. — Przejdę do rzeczy. Nie chcę ci zabierać czasu.

   Salim parsknął śmiechem.

   — Ależ niczego mi nie zabierasz, wręcz przeciwnie. Mamy dla siebie całą noc...

   — Wybacz, że cię zwodziłam. — Turna weszła mu w słowo, zanim zdążył zdradzić więcej o swoich nocnych planach. — Byłam taka samotna i zrozpaczona, myślałam, że w twoich ramionach odnajdę pocieszenie, ale już wiem, że to nie pomoże mi uporać się z cierpieniem.

   Wielki, łobuzerski uśmiech, który niemal zawsze zdobił twarz Salima, wyparował w mgnieniu oka.

   — Nie rozumiem...

   — Nie chcę poróżniać cię z szachem. Przecież jesteście przyjaciółmi.

   — Myślałem, że...

   — Przez rozpacz zapomniałam o tym, kim jestem. Niedługo wrócę do Al'Kaharu i będę żyła tak jak dawniej. Cieszę się, że cię poznałam, ale lepiej będzie, gdy zostaniemy tylko przyjaciółmi.

   Po minie mężczyzny widziała, że nic nie rozumiał, ale przecież wyroki serca są jedną z najbardziej niezrozumiałych spraw, które ludzie próbują rozwikłać. Turna sama nie potrafiła rozgryźć własnych uczuć i pragnień, dlatego nie zamierzała komplikować sobie bardziej życia, rozwijając relację z Salimem.

   W dodatku pan Hamid nadal był zbyt niepewnym pionkiem w grze Mahfuza. Sułtanka nie umiała rozszyfrować jego prawdziwych intencji, mimo wielu spędzonych z nim dni. Salim stanowił zagadkę, której rozwikłanie było zbyt niebezpieczne. Turna chociaż z jednego pomysłu wielkiego wezyra chciała wyjść bez szwanku.

   — Czyli... — podjął po namyśle Salim, przerywając krępującą ciszę. — To koniec?

   — Myślałam, że traktujesz mnie jako przygodę — odparła Turna, powołując się na jego rozwiązły tryb życia. — Chyba nie będziesz po mnie rozpaczał? Nie jestem tego warta.

   — Nie doceniasz się — stwierdził, uśmiechając się gorzko. Zmierzył ją wzrokiem, jakby ostatni raz jej widok był przeznaczony tylko i wyłącznie dla jego oczu. — Ale zaraz... Mówisz tak, jakbyś się żegnała. Czy Ismail odsyła cię do Al'Kaharu?

   Tu ją miał. Turna przełknęła ślinę, zastanawiając się, jak nie dać po sobie poznać, że to Mahfuz miał jej zagwarantować powrót do ojczyzny, nie szach.

   — Lada dzień to zrobi. — Wzruszyła ramionami. — Przecież nie mogę tu zostać w nieskończoność.

   — Nie łudź się i nie zapominaj, kim on naprawdę jest. — W oczach Salima dostrzegła cień cynizmu. — Jestem pewien, że on nie pozwoli ci odejść. 

Lew i SzakalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz