Pałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika.
Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...
— Mówiłam, żebyśmy się jej pozbyli, a nikt nie chciał mnie słuchać! Teraz jest w ciąży!
Erdogan uniósł wzrok znad dokumentacji dostarczonej od jednego z wezyrów i wbił go w córkę. Niechętnie śledził jej ruchy, gdy krążyła po jego gabinecie jak wściekła osa.
— Tyle razy prosiłam cię o interwencję, a teraz jest już za późno!
Mięśnie na twarzy siedzącego z boku na otomanie Merta zadrżały. Z napięciem zerknął na wielkiego wezyra. Ten nadal milczał, a cisza, w której całkowita władza przypadła Iffet Esmanur, napędzała ją do dalszych wybuchów:
— Nie słuchałeś mnie, gdy cię ostrzegałam, ojcze, więc teraz zobaczysz konsekwencje swojej bezczynności!
Erdogan powstał, przedtem z hukiem odkładając pieczęć na stół, a wszelki szmer, jak na rozkaz, umilkł.
— Nie mów do mnie takim tonem. Dobrze ci radzę, córko.
Gwałtowne bicie serca Iffet zawtórowało milczeniu, w jakie wpadła sułtanka zaraz po słowach ojca. Wielki wezyr skrócił odległość, a Iffet ledwo powstrzymała się, aby podtrzymać z nim kontakt wzrokowy.
— Już dwa lata czekam, aż powijesz mi wnuka i dziedzica dynastii Numarów...
— Robię, co mogę...
Uniósł dłoń, powstrzymując jej próbę obrony.
— Za mało. Wracaj do męża i zajmij się porządnie tym, czego się od ciebie oczekuje. Niczego więcej nie wymagam.
W oczach Iffet zajaśniały łzy, wargi zadrżały. Z gorzkim smakiem porażki wycofała się do drzwi. Jednak zanim wyszła, posłała ojcu ostatnie spojrzenie, w którym buzowały nieposkromione iskierki odwagi.
— Jeśli nadal nie zamierzasz niczego zrobić, to lepiej módl się, żeby urodziła się córka.
Wychodząc, trzasnęła drzwiami, co tylko podgotowało już i tak gorącą krew w żyłach Erdogana.
— Jej niedorzeczne pomysły doprowadzą nas kiedyś wszystkich do grobu! — krzyknął, rozmasowując skronie. Znów dopadła go migrena.
— Co zamierzasz, panie? — zapytał ostrożnie Mert.
— Oczywiście, że nie pozwolę na to, by to dziecko się urodziło — odparł, spoglądając na eunucha jak na idiotę. — Ale nie będę informował Iffet o swoich zamiarach. Już dość mam problemów przez jej lekkomyślność.
Wyjrzał przez obrobione utkanym z mosiężnej koniczyny łukiem okno na swój ogród. Piękno i harmonia tego miejsca jak nic innego potrafiły uspokoić Erdogana.
— W odpowiednim czasie pozbędziemy się kłopotu — stwierdził już opanowanym tonem. W jego myślach zakwitł plan, że ten problem powinien zostać ucięty jak pędy zgniłych kwiatów.
— Zanim dołączyłem do ciebie na wojnie, panie, podsłuchałem pewną rozmowę — podjął Mert, zgarniając z powrotem na siebie uwagę wielkiego wezyra. — Hasret Agha i Lalezar Kalfa rozmawiali o jakiejś kobiecie. Hasret miał ją odwiedzić tamtego dnia. Zamierzałem go śledzić, jednak sułtanka Iffet Esmanur mnie potrzebowała, więc zotałem w seraju. Dziś jednak znów się gdzieś wybiera. Sądząc po tych wszystkich tajemnicach, pewnie w to samo miejsce. Jeśli pozwolisz, wyruszę od razu jego śladem.
— Czekaj. — Erdogan przechylił do ust pozłacaną czarkę z lekarstwem, które w ostatnim czasie zwykł pić co rano. — Jadę z tobą.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.