Dni mijały w statecznym spokoju. Słońce wznosiło się wysoko nad ozłocone jego promieniami jezioro, witając świt, by później ustąpić miejsca na niebie majestatycznemu księżycowi. Nocą to on królował na nieboskłonie. W towarzystwie miliona gwiazd opiekował się oazą, świecąc każdej zbłąkanej duszy i odprowadzając ją bezpiecznie pod próg domu. Gdy on wisiał na niebie, nie trzeba było się niczego bać.
Do czasu.
Ismail wiedział, że niedługo spokój oazy zostanie zmącony.
Z niepokojem oczekiwał, aż wrogie statki nakreślą przerażający pejzaż na panoramie nadjeziornego miasteczka. Czas nieubłaganie pędził, a sułtańska flota nadal nie majaczyła w oddali.
To napięcie wykańczało szacha. Bywały momenty, w których wątpił w powodzenie zwiadu Kazema. Armii Aslana ciągle nie było, choć według informacji zdobytych przez szpiega, miesiąc, w którym miało dojść do ataku, minął. To budziło wątpliwości i niepewność.
Patrząc przez okno na tętniącą życiem oazę, władca zastanawiał się, czy to aby na pewno nie była celowa zagrywka i właśnie inna część kraju nie ginie od miecza wojny. Gdy wstępował na tron, Ismail przysiągł chronić swój lud. Traktował poważnie swoją rolę, czuł się odpowiedzialny za każde cierpienie i nieszczęście swoich ludzi, a już zwłaszcza nie mógł odpędzić się od poczucia winy, kiedy doskonale wiedział, że wojna przebiega na korzyść Al'Kaharu.
Z rozmyślań wyrwało go ciche pukanie. Odwrócił nieznacznie głowę w stronę drzwi, czekając, aż wejdzie przez nie nieproszony gość.
Był to Nafi Agha. W rękach trzymał stertę korespondencji.
— Panie, przyszły do ciebie listy — obwieścił, zginając się wpół w ukłonie.
— Dziękuję, możesz położyć je na biurku — odparł miękko szachinszach i sam usiadł przy wskazanym miejscu.
Zgodnie z rozkazem eunuch ułożył zapieczętowane papiery na blacie. Ismail pomasował dłonią skroń, patrząc na pierwszy z brzegu list.
Nie miał najmniejszej ochoty na czytanie próśb i skarg mieszkańców swojego piaszczystego imperium, gdy u jego bram czaił się wróg. Niemiłosiernie dłużące się oczekiwanie na Aslana, sprawiało, że z każdym kolejnym dniem szach posuwał się dalej nad przepaść szaleństwa.
— Jesteś zadowolony z nałożnicy, panie? — spytał nieoczekiwanie kastrat.
Ismail zaśmiał się cicho, aby zamaskować swoje zdenerwowanie.
— Oczywiście. — Na moment podniósł wzrok na eunucha, posyłając mu uprzejmy uśmiech. — Leyla jest doskonała. Świetny wybór.
— Do usług, panie. — Nafi ukłonił się z wyraźnym zadowoleniem, które zdradzał ogromny uśmiech na jego wargach.
Tyle eunuch potrzebował się dowiedzieć, aby zostawić szachinszacha w spokoju. Chwilę potem wyszedł, a Ismail odetchnął z wyraźną ulgą.
Gdy komnatę wypełniła grobowa wręcz cisza, władca zabrał się do przeglądania listów.
Jeden był od gubernatora najważniejszej prowincji Abudahi, drugi od namiestnika Fidani. Trzeci słał pozdrowienia z Bahi, zapewniając, że pierwsza stolica ma się świetnie i niecierpliwie wygląda zwycięskiego powrotu swojego wodza. Było jeszcze kilka innych wiadomości: między innymi od sędziego religijnego, admirała floty oraz kapitana garnizonu w Farshi. Wśród tych wszystkich listów był jednak jeden, który jak żaden inny zdołał chwycić uwagę Ismaila.
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantasyPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...