Chłód odciskał na nagiej skórze Turny dreszcze. Wciąż miała na sobie skąpy strój tancerki, ale nie doskwierało jej zimno, przynajmniej go nie czuła, skupiając się tylko na tym, by kroczyć krok w krok za Zainem, który rozświetlał mrok latarenką.
Liście palm ogradzających alejkę, którą stąpali, delikatnie targał wiatr. Księżyc zasnuły przejściowe chmury, przez co pozbawiony jego blasku ogród pusty od pełniących wartę strażników wydawał się wręcz opuszczony.
Podążali ścieżką, której nie patrolowali gwardziści, ale i tak zachowywali ostrożność. Szli w milczeniu, posuwając się do przodu niemal bezszelestnie. Wreszcie zatrzymali się przy tryskającej wodą fontannie.
— Jesteśmy na miejscu — zawiadomił Zain, przy czym zaczął rozglądać się nerwowo dookoła. Wyciągając przed siebie szyję, wyglądał jak gazela wypatrująca zagrożenia. — Wielki wezyr lada moment powinien się pojawić.
Księżniczka z powrotem narzuciła na siebie chustę, która delikatnie zsunęła jej się z ramion. Zain dał ją jej zaraz po tym, jak opuścili wnętrza pałacu. Nie ogrzewała ani nie zakrywała wystarczająco ciała, ale musiała na razie wystarczyć.
— Udało się — rzucił niewolnik, jakby wypowiadając to na głos, chciał upewnić się, że to dzieje się naprawdę. Skierował wzrok na Turnę, by i od niej uzyskać potwierdzenie. — Udało się.
— Powiemy tak, gdy będziemy w domu — odparła, jak zaklęta patrząc w ciemność. — Najtrudniejsza część jeszcze przed nami.
Zain zmarszczył brwi. Sądził, że po zabiciu szacha, ucieczka będzie już tylko formalnością. Mahfuz miał mieć wszystko pod kontrolą.
— Zaufaj mi — dodała Turna, jakby czytając mu w myślach.
Zamilkli, gdy usłyszeli kroki.
— Jesteście — przemówił wielki wezyr i zmierzył Turnę uważnym wzrokiem. — Sprawa załatwiona?
— Masz to, czego chciałeś. — Sułtanka rzuciła mu pod nogi zakrwawiony nóż.
Mahfuz pokiwał głową. Jego blada twarz nabrała kolorów. Odetchnął z ulgą.
— Zanna czeka wraz z przekupionymi strażnikami przy bramie. Ma dla was przebrania. Chodźcie.
Turna nie ruszyła się ani o krok.
— Gdzie jest teraz Hussein Mirza?
Wielki wezyr zerknął najpierw na Zaina, który gwałtownie się zatrzymał, później na dłużej przyjrzał się Turnie. W jego oczach mignęła irytacja.
— Zapewne śpi w swojej komnacie.
— Będzie załamany, gdy dowie się o śmierci kuzyna. Bardzo go kocha. Czy zdoła udźwignąć tak wielką odpowiedzialność w żałobie?
— Z pewnością będzie zdruzgotany — przyznał jej rację Mahfuz, marszcząc brwi, gdyż nie bardzo wiedział, po co trwonić czas na żale księcia. — Ale nie zostanie w tym sam, będzie miał moje wsparcie...
— Nawet z twoim wsparciem wciąż będzie słaby — skwitowała. Zain oscylował wzrokiem między nią a wielkim wezyrem, coraz bardziej się stresując, że czas upływa. — Czy lud go zaakceptuje? Jego ojciec był kaleką, wykluczonym z pretensji do władzy, syn także nie miał do niej prawa. Czy sadzając Husseina na tronie, nie narazisz się na gniew i pogardę ludzi?
— Wracasz do domu, sułtanko — przypomniał cierpko Mahfuz. — Skąd nagłe zainteresowanie polityką Zahidów? Nie rozmawiam przecież z sułtanem.
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantasyPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...