Aslan otworzył oczy, gdy Al'Kahar powitał świt. Wschodzące słońce oblało komnatę bladożółtym światłem. W powietrzu unosił się ostry, ale równie odświeżający zapach kadzidła, czyli ktoś ze służby już się tutaj zjawił, aby padyszach po przebudzeniu zastał przyjemne zapachy i widoki. Mężczyzna podniósł się do siadu, aby ocenić stan komnaty na własne oczy.
Tak jak się spodziewał, sprzątnięto już dzban z winem, którym poprzedniej nocy dość mocno się uraczył, co przyjął z lekkim smutkiem. Poza tym szczegółem zbyt wiele się nie zmieniło. Liście daktylowców wyrastających z mosiężnych donic zakołysały się na lekkim wietrze, który wtargnął do środka przez otwarte okna, spragnione dotyku promieni słonecznych. Słońce stopniowo przesuwało się w głąb alkowy, muskając poświatą liczne zdobienia na ścianach. Na podłodze, gdzie koniec miał dywan utkany perfekcyjną symetrią wzorów, a początek łóżko, leżała suknia w kolorze dojrzałej cytryny. Dostrzegłszy ją, Aslan spojrzał na bok łoża, przypominając sobie o tym, co miało miejsce po zmroku. Iffet Esmanur spoczywała naga na posłaniu, wciąż smacznie śpiąc. Jedwabny koc narzucony na jej ciało odsłaniał zdecydowanie za dużo, więc sułtan ostrożnie złapał za poły tkaniny. Zamierzał okryć szczelniej żonę, szczególnie przy tym uważając, aby nie zbudzić jej ze snu.
Nie wyszło.
Sułtanka otworzyła oczy, kiedy poczuła na skórze przypadkowy dotyk męża. Spojrzała mu prosto w oczy, nie mogąc wyjść z podziwu, jaki sułtan jest przystojny. Gdy go widziała, za każdym razem czuła się, jakby uderzał ją piorun. Taki paraliżujący dreszcz ją obiegał, że miękły jej nogi, a w myślach plątał się tylko obrazek ukochanego.
— Dzień dobry, mój panie — zaświergotała uroczo, ozdabiając usta jeszcze słodszym uśmiechem.
Aslan jak poparzony wypuścił z dłoni koc.
— Dzień dobry, Iffet — wydukał, odwracając głowę w inną stronę. Liczył, że zdąży uciec, zanim sułtanka się obudzi. Jak zwykle się przeliczył.
— Jak zawsze byłeś wspaniały. — Iffet znów się odezwała, ku udręce mężczyzny. Wyprostowała się i oparła głowę o ramię sułtana, głaszcząc dłonią jego tors. Aslan zaskoczony tą pieszczotą wzdrygnął się delikatnie.
Iffet to wyczuła, dlatego obsypała jego szyję pocałunkami, a gdy dotarła na wysokość ucha, wyszeptała:
— Wiesz, jak bardzo cię kocham. Żyję, by być twoja — mówiła, wbijając mocniej palce w jego skórę. Sułtan milczał z kamiennym wzrokiem utkwionym przed siebie. — Bardzo mnie ranisz, ukochany... Mnie i mojego ojca. Chcesz, żebym powiedziała mu o tym, jak ignorujesz swoją żonę na rzecz pospolitych niewolnic?
Aslan zrozumiał tę groźbę aż za dobrze. Spojrzał na Iffet, uśmiechając się najbardziej fałszywie, jak potrafił.
— Nie ma potrzeby dokładać zmartwień wielkiemu wezyrowi. Już i tak ma sporo na głowie — odpowiedział, a następnie zdjął dłoń żony ze swojego ciała i przysunął ją do ust, składając na niej pocałunek tak zimny, jak śmierć.
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantasiPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...