Sułtan przejechał dłonią po naznaczonej misterną inskrypcją klindze szamsziru*, którym lata temu jego dziad, Muntazir, posyłał wrogów do piachu.
To był prawdziwy lew. Aslan chciał być taki jak on — nieustępliwy, niezłomny, budzący respekt i szacunek, a tymczasem budził jedynie politowanie. Najbardziej sułtana dobijał fakt, że nie miał nawet możliwości, aby się wykazać, bo wielki wezyr skutecznie tłamsił każdą taką próbę zięcia. Erdogan widział w nim tylko lwiątko, które nie może opuszczać gniazda.
Nie tylko zresztą on, bo niemal każdy uważał Aslana za ofiarę losu. Obchodzono się z nim jak z jajkiem, a przecież wcale taki nieporadny nie był. Umiał o siebie zadbać. Szkolił rękę do miecza przez całe życie. Dorastał w cieniu starszych braci, ale umiejętnościami bojowymi zawsze przewyższał Ömera, który z kolei był bardziej biegły w nauce i poezji. Al'Kahar, stale rozrywany przez piekło wojny, potrzebował silnych i zaprawionych w boju ludzi, wielki wezyr zawsze to powtarzał. Mimo to nawet nie dawał szansy sułtanowi, aby mógł pokazać, że w jego żyłach płynie krew wielkiego i tak mocno szanowanego przez Erdogana, Muntazira.
Gdy padyszach wyczuł pod palcami ostrą krawędź szabli, mocniej na nią naparł, jakby chciał celowo się zranić. Kształt szamsziru przypominał lwi ogon. Rękojeść bogato zdobiona drobnymi klejnotami czyniła z tej szabli iście królewską broń. Aslan wyobraził sobie, jak idealnie musiała leżeć w dłoni Muntazira.
Tę chwilę snucia wyobrażeń, w których sułtan choć trochę chciał upodobnić się do dostojnego przodka, zakłócił dźwięk pukania, a następnie otwierania drzwi. Zaraz potem o parkiet zaczęły stukać głośno obcasy. Aslan uniósł wzrok i zobaczył przed sobą Mevrę Haticę z subtelnym uśmiechem na wargach.
— Mój wspaniały synu. — Władczyni haremu wystawiła dłoń w stronę sułtana. Ten oparł szablę o komodę i prędko oddał matce szacunek, całując wierzch jej dłoni, który następnie przyłożył sobie do czoła. — Przyszłam omówić ważne sprawy.
— O co chodzi? — zapytał, z powrotem się prostując.
— Jak zapewne zauważyłeś, Merta nie ma od kilku dni. Zapadł się pod ziemię, a stanowisko Strażnika Bramy nie może być puste.
Padyszach pokiwał w zrozumieniu głową, starając się nie wyglądać na znudzonego. Podejrzewał, że Mevra Hatice miała coś wspólnego z nagłym zniknięciem eunucha, ale nie zamierzał drążyć. Właściwie to mało interesowało go, gdzie podział się Mert. Aslan mógł chociaż odetchnąć spokojnie bez poczucia, że ktoś stale go śledził, choć to i tak było trudne. Oczy każdego mieszkańca seraju były nieustannie na niego zwrócone.
— Kogo proponujesz?
Sułtanka matka uśmiechnęła się promiennie.
— Jasir Agha to młody, zdolny i przede wszystkim lojalny eunuch. Będzie doskonałym wyborem.
— Więc niech tak będzie — zgodził się prędko władca i zakończył temat.
Potem usiadł na otomanie i wlepił wzrok w okno, skąd rozciągał się widok na ogród. Apartamenty sułtana miały to do siebie, że leżały w najlepszym miejscu w pałacu. Szczególnie gdy stało się na balkonie, można było objąć wzrokiem niesamowity krajobraz — bujny i barwny, obrośnięty tysiącami pięknych kwiatów, drzew i innych krzewów o fantazyjnych kształtach.
Padyszach miał wrażenie, że z każdym kolejnym dniem dusi się w pałacu. Erdogan opuścił stolicę sam na czele armii. Jak zwykle miał zgarnąć całą chwałę tylko dla siebie. Aslan czuł z tego powodu zazdrość, ale starał się o tym nie myśleć, żyjąc nadzieją, że al'kaharskie galery rozbijają właśnie okręty Szakala w drobny mak. Nie mógł doczekać się, aż wielki wezyr wróci zwycięsko do Kahari. Oczekiwanie, które dłużyło się niemiłosiernie, było najgorszą katorgą dla młodego sułtana.
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantastikPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...