Pałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika.
Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...
Turna owinęła wokół szyi szaroniebieską szajlę*. Następnie ostrożnie nasunęła ją na szczyt głowy, wsuwając pod materiał zagubione kosmyki włosów. Patrzyła w lustro, doprowadzając się do schludnego wyglądu, gdy nagle drzwi się otworzyły, a w odbiciu pojawiła się druga postać.
— Mogłaś wysłać kogoś ze służby. Nie znamy tego człowieka. Co, jeśli stanie ci się jakaś krzywda? — Głos Ayşe Hiranur był przepełniony troską i strachem.
Turna westchnęła, podchodząc do komody, na której stał uprzednio wyjęty przez nią kufer. Ayşe miała rację. Nie znały mężczyzny, który uratował je z zasadzki bandytów. Dlatego też sułtanka zabezpieczyła się obstawą strażników, z którymi zamierzała udać się do menażerii na spotkanie z nieznajomym. Miała nadzieję, że to wystarczy w razie, gdyby czyhało tam jakieś niebezpieczeństwo.
— Dług to dług i trzeba go spłacić — odparła po namyśle, otwierając wieko kufra.
Wśród wielu różnorakich piór kolekcjonowanych latami przez sułtankę, dostrzegła lazurowe pióro aaruby mieniące się srebrnym połyskiem — najpiękniejsze i najrzadsze w całej jej kolekcji. Turna zdobyła je kilka lat temu, gdy po wielu dniach czuwania i obserwacji, niebieska aaruba zrzuciła z siebie jedno piórko. Od tamtej chwili sułtanka nie widziała drugiego tak wspaniałego ptaka. Myśl o rozstaniu z tym piórkiem napawała ją pewnym smutkiem, ale słowo już się rzekło. Obiecała nieznajomemu właśnie je, więc nie zamierzała teraz zmieniać zdania.
— Musiałam okłamywać matkę, że źle się czuję i dlatego nie biorę udziału w modlitwach, a w tym czasie uciekałam patrzeć na aarubę — wspomniała Turna. Na jej ustach zagościł uśmiech zalatujący tęsknotą za tymi beztroskimi latami.
Teraz znów musiała okłamać matkę. Choć karygodne nawyki ucieczek miała już dawno za sobą, na dziś musiała do nich powrócić. Gdyby Mevra Hatice dowiedziała się, że jej córka opuszcza pałac, aby spotkać się z jakimś tajemniczym nieznajomym, najprawdopodobniej od razu dostałaby ataku serca. Turna wypleniła z siebie przyzwyczajenia do kłamstw, gdy dorosła, ale teraz nie mogła powiedzieć prawdy. Dzisiejsze drobne kłamstewko miało przecież wyjść sułtance Valide na zdrowie.
— Nie powiesz nic matce? — zapytała, zamykając pióro w małym ozdobnym pudełku.
— Tak jak się umawiałyśmy. Będę milczeć jak grób, a gdyby ktoś cię szukał, powiem, że poszłaś pojeździć konno — odparła Ayşe, siadając na błękitnej otomanie. Turna uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Na dzisiejszą okazję pożyczała od swojej służącej, Salimy, najprostszą suknię, jaką ta posiadała. Zrezygnowała również z wszelkich ozdób, a włosy i szyję owinęła chustą, byle tylko wtopić się w tłum podczas wizyty w mieście. Musiała wyglądać jak prosta kobieta. Ubranie się jak przystało na sułtankę, byłoby jak samobójstwo.
— Aslan też nie może się o niczym dowiedzieć — powiedziała, myśląc o wszystkich konsekwencjach, które by na nią spadły, gdyby sułtan dowiedział się o tej wyprawie.
— Uważaj na siebie, Turna — poprosiła Ayşe Hiranur.
Siostra posłała jej pokrzepiający uśmiech.
— Zawsze uważam.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.