On tam był.
Szakal stał na końcu korytarza widzianego przez otwarte drzwi, a jego donośny śmiech wwiercał się z bólem w uszy Aslana.
W powietrzu zawisł chłód typowy dla nocy, choć był dzień, do tego bardzo upalny.
Postać w całości obleczona w czerń nieprzerwanie wpatrywała się w sułtana, rzucając mu hardym spojrzeniem wyzwanie. W ręku trzymała bułat nasączony świeżą krwią.
Aslan zamarł w czujnej pozie. Powoli chwytał za broń przytroczoną do pasa.
Nie zdążył nawet wysunąć miecza z pochwy, bo Szakal się odwrócił i spokojnie skręcił za prawą ścianę.
Sułtan ruszył za nim.
To trwało ledwie chwilę, a jego już nigdzie nie było. Zniknął. Zatracił się wśród ciemnych ścian.
— Gdzie się podział ten demon? — zapytał sam siebie władca, rozglądając się dookoła. Wciąż był sam.
Nagle do jego uszu dotarł uciążliwy dźwięk, od którego od razu rozbolała go głowa. Ktoś szurał ostrzem o podłogę.
Sułtan podążył za śladem dźwięku.
Korytarze prostego i praktycznego garnizonu teraz były jak labirynt, z którego Aslan nie potrafił się wydostać. Był zdeterminowany, aby w końcu stanąć ze swoim koszmarem oko w oko i raz na zawsze go przegnać.
Dotarł do miejsca, gdzie krzyżowały się kolejne korytarze. Był już blisko tego jazgotu.
Prosty, długi hol. On stał na jego końcu.
Szakal.
Tym razem w ręku trzymał czarny wór, z którego na kamienną ziemię skapywały krople krwi. Choć za keffi ciasno uwiązanej wokół jego głowy, było widać jedynie brązowe oczy, Aslan był pewien, że szach właśnie uśmiechał się do niego zwycięsko.
Sułtan z uniesionym w gotowości bułatem rzucił się na wroga. Ten jednak pomknął w bok, znów znikając za kamienną ścianą.
Aslan miał już dość tej zabawy w kotka i myszkę. Zatrzymał się nagle, nie wydając żadnego odgłosu. Cierpliwie czekał, aż grobową ciszę znów zakłóci jakiś dźwięk.
Szybko tak się stało.
Niedaleko rozbrzmiał odgłos otwierania ciężkich drzwi. Aslan, skradając się, podążył po śladach, jakie niosło echo.
Mosiężne drzwi stały otworem, ukazując ogromną komnatę. Sułtan ostrożnie do niej wszedł, zaciskając palce na rękojeści broni w razie niespodziewanego ataku. W środku jednak było pusto i cicho, jak makiem zasiał.
Pomieszczenie wyglądało na salę jadalną. Po całej komnacie rozsiane były niskie stoły wraz z taboretami. Na środku stał szynkwas, a na nim leżał ten czarny wór. Promienie słońca przebijające się do środka przez okno rzucały na niego światło tak intensywnie, że krople krwi lśniły płomiennym szkarłatem.
Aslan zaczął stawiać kroki bliżej. Serce nie przestawało mu ciężko uderzać w piersi.
Gdy był już odpowiednio blisko, dreszcz przebiegł mu po skórze. Odsłonił rąbek tkaniny. Natychmiast zbladł, zabierając rękę, kiedy ujrzał tam siny fragment. Zagryzł wargi, przezwyciężając odruch wymiotny i całkowicie pozbył się worka.
To była głowa Mehmeta. Skóra miała nienaturalnie siny odcień, płaty odchodziły z twarzy, gdzieniegdzie ukazując kości. Zielone oczy nie miały już barwy trawy porastającej najżyźniejszą oazę. Nie wypełniał ich wesoły błysk, który zapamiętał Aslan. Teraz były puste i smutne.
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantasyPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...