Świat trząsł się, przeczuwając nadchodzącą burzę, gdy wielki wezyr skoro świt odwiedził sułtański seraj. Niemal codziennie przekraczał bramy pałacu, by zanurzyć się w morzu papierów, które czekały na rozpatrzenie i pieczęć najważniejszego ministra w tym kraju.
Dziś jednak nic nie przypominało poprzednich dni. Erdogan nie zjawił się najpierw w swoim gabinecie, jak miewał w zwyczaju, a udał prosto do komnaty sułtana.
Choć Aslan wstał gwałtownie zza biurka, nie wydawał się szczególnie zaskoczony wizytą teścia.
— Czyś ty do reszty oszalał, chłopcze?! — Wielki wezyr krzyknął już w progu. Mert wpadł za nim do komnaty i szybko ukłonił się władcy. — Jak śmiałeś wygnać moją córkę do Małego Pałacu?!
— Postąpiłem zgodnie z prawem...
— Z prawem?! — Erdogan przerwał tłumaczenia sułtana, jeszcze bardziej podnosząc głos. — A w jakiż to sposób moja córka złamała prawo?!
Aslan czuł, że dłonie zaczynają mu drżeć, więc prędko złączył je ze sobą i ukrył za plecami. Patrzenie prosto w oczy Erdogana, w których drzemał gniew, było trudne, ale sułtan nie mógł spuścić głowy i pokornie zgodzić się na wolę teścia. Nie chciał się ciągle bać.
— Iffet Esmanur została wygnana, ponieważ targnęła się na życie mojego następcy. Za tę zbrodnię powinna zapłacić śmiercią — wyrzucił mechanicznie, jakby czytał formułę modlitwy.
Erdogan powoli skinął głową, powściągając emocje.
— Dziecko żyje?
— Tak.
— Więc sprowadź Iffet z powrotem.
— Nie.
Wielki wezyr uniósł brwi, nie kryjąc zaskoczenia. Nie spodziewał się oporu.
— Nie?
— Nie — powtórzył mocniej sułtan i z pozoru wydawało się, że jego głos nie był podszyty ani cieniem strachu. — Iffet musi ponieść odpowiedzialność za swój czyn.
— Iffet Esmanur to twoja żona i czym prędzej powinna wrócić do domu, by stać u twojego boku. — Erdogan nie ustępował.
— Mój syn to moje dziedzictwo. Przyszłość dynastii! — Aslan po raz pierwszy uniósł głos. Mert oscylował wzrokiem pomiędzy nim a wielkim wezyrem, trwając w napięciu. — Jeśli nie ukarzę Iffet, dam przyzwolenie na to, by każdy mógł bezkarnie porywać się na życie księcia Al'Kaharu!
— Księcia... — Erdogan prychnął, krzywiąc się. — Jaką masz pewność, że urodzi się chłopiec? Jedno dziecko nie rozwiąże naszych problemów i nie uratuje dynastii Numarów przed zagładą! Musisz więc wybaczyć Iffet i zrezygnować z tego niedorzecznego pomysłu banicji. To twoja żona, na litość boską!
Aslan walnął pięścią w blat.
— Nie wybaczę jej tego! Chodzi o moje dziecko!
— Jak śmiesz mi się sprzeciwiać?! — ryknął wielki wezyr. Sułtan z większą odwagą obszedł biurko i stanął twarzą w twarz z teściem.
— Jestem sułtanem Al'Kaharu i wydałem rozkaz.
Patrzyli sobie w oczy, obaj zamroczeni gniewem. Napięcie wisiało w powietrzu. Atmosferę można było kroić nożem. Erdogan po raz pierwszy zobaczył w padyszachu nie chłopca, lecz mężczyznę.
— Nie rozśmieszaj mnie — rzekł po krótkim namyśle. — Władza nie leży w twoich rękach. Jesteś takim samym pionkiem jak twój poprzednik. — Gdy zlustrował sułtana wzrokiem, dostrzegł, jak ten zaciska pięści. Wielki wezyr uśmiechnął się krzywo. — I skończysz tak samo, jak on, jeśli nadal będziesz mówił do mnie takim tonem. Gdy trafisz do złotej klatki, obłęd cię zabije. Twój ojciec spędził dziesięć lat w tym więzieniu, aż w końcu zaczął mówić do ścian. Szaleństwo tak go pożarło, że do końca życia nie potrafił odróżnić już jawy od snu.
![](https://img.wattpad.com/cover/339136133-288-k620606.jpg)
CZYTASZ
Lew i Szakal
FantasyPałac w słonecznym Kahari jest pełen wrogów. Szczerzą do siebie fałszywe uśmiechy, zakładają maski, a gdy one opadają, knują jak zniszczyć przeciwnika. Sułtan Al'Kaharu umiera. Na tronie piaszczystego imperium zasiada jego najmłodszy syn, któremu o...