Rozdział szesnasty.

10.4K 689 383
                                    

Heather


Wcisnęłam na stopy trampki i bez wiązania wcisnęłam sznurówki do środka, nie chcąc tracić czasu na głupoty. Wciągnęłam jeszcze na siebie bluzę, zapinając ją do połowy i już byłam gotowa do wyjścia. Szybkim krokiem skierowałam się na przystanek autobusowy i na moje szczęście od razu wsiadłam do środka, zajmując swoje standardowe miejsce przy oknie. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu i dla zabicia czasu chwyciłam do ręki telefon w celu wgapiania się w jego ekran. Przeskakiwałam z aplikacji do aplikacji, nie mając nic innego do roboty. Zwykle w takich momentach pisałam esemesy do Price, ale od dawna nie miałam z nią kontaktu i nie wiedziałam co do cholery dzieje się z dziewczyną. Cora musiała bać się, że znajomość ze mną ściągnie na nią kłopoty, po tym jak mój związek z Waynem przestał istnieć. Wątpiłam, żeby zrezygnowała z naszej przyjaźni z własnej woli i to Rayan przycisnął ją do muru. Nie miałam jej tego za złe. Rozumiałam doskonale jak wielką presje wywołuje na człowieku życie w takim świecie, w otoczeniu niebezpiecznych ludzi.

Autobus zatrzymał się na moim przystanku i ostatni raz spojrzałam na ekran telefonu, gdzie wyświetlił się spis nieodebranych połączeń, które wykonałam do Price. Schowałam komórkę do torebki i wybiegłam na zewnątrz, obiecując sobie, że dam spokój i już więcej nie zadzwonię do przyjaciółki. 

Ogromny czerwony krzyż nad drzwiami szpitalnymi rzucał poświatę na asfalt, którym kroczyłam. Nie spieszyłam się, bo przyjechałam zdecydowanie za szybko, więc miałam trochę czasu na spokojny spacer.

Przeszłam przez parking i wzrokiem szukałam auta Ashtona, choć wiedziałam, że dzisiaj go tu nie będzie. Mówił, że ma coś do załatwienia, dlatego nie będzie mógł odwiedzić swojej mamy. Postanowiłam więc, że to ja się przejdę i odwiedzę Grace, skoro i tak nie mam nic innego do roboty.

Minęłam wejście i od razu poczłapałam w stronę windy. W życiu nie chciałoby mi się wchodzić na siódme piętro po schodach. Co jak co, ale sportowcem to ja nie jestem, a to zdecydowanie zalicza się do sytuacji rodem z maratonu. Czy tylko ja tak uważam?

Wcisnęłam guziczek z numerkiem w środku windy i po kilku minutach znalazłam się na miejscu. Odszukałam pokój na samym końcu korytarza i bez wahania nacisnęłam klamkę. Byłam tu tak wiele razy, że nie miałam problemu z odnalezieniem sali Grace, ani też nie przejmowałam się manierami, bo skoro ja i mama Asha byłyśmy już na „Ty" to pukanie byłoby bezsensowne. 

Zamknęłam za sobą drzwi i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że wybrałam zły moment na wejście. 

Grace siedziała na łóżku. Z jej oczu płynęły łzy i co chwila pociągała nosem. Miała nieobecny wzrok, który nie wróżył nic dobrego. W trzęsących się dłoniach trzymała wymiętoloną chusteczkę i jakby tego było mało, nerwowo skubała jej końce. Tuż przed nią stał wysoki mężczyzna w lekarskim kitlu. On również wydawał się smutny. W ręku trzymał jakieś kartki i zdjęcie rentgenowskie, które zapewne zrobiono kobiecie na badaniach. Przełknęłam głośno ślinę, bo patrząc na minę lekarza, wiedziałam, że zaraz usłyszę coś strasznego. Wyglądał jak uosobienie złych wieści.

 Poprawiłam pasek torebki i podeszłam bliżej, bo miałam wrażenie, że żadne z nich mnie nie zauważyło.

- Cześć, Grace. Wszystko w porządku? - zapytałam kobiety, a ona zaniosła się płaczem. Odwróciłam się więc do mężczyzny i zapytałam – Co się stało?

- Czy jest pani członkiem rodziny pani Irwin? - zapytał spokojnym, aczkolwiek smutnym głosem.

- Nie, ale jesteśmy ze sobą bardzo blisko. - powiedziałam.

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz