Rozdział dwudziesty czwarty.

9.5K 617 159
                                    

Luke


Objąłem ramionami drobne ciało brunetki i podniosłem z betonowej posadzki, mocno przyciskając do torsu. Jej głowa opadła bezwiednie, a ja poczułem jakbym trzymał na rękach lalkę, zupełnie niezdolną do jakichkolwiek ruchów. Zaraz po moich ostatnich słowach, Heather z powrotem odpłynęła z wycieńczenia.

Ruszyłem w stronę wyjścia, nie mogąc wyzbyć się przeczucia, że coś w tym wszystkim nie grało. Poszło nam zdecydowanie za łatwo, żebym mógł spokojnie cieszyć się tym, że i ona i Blake są już z nami. Nie zastanawiałem się jednak nad tym długo, bo wciąż tkwiliśmy w miejscu, które należało do wroga i moim priorytetem było wydostanie się stąd jak najszybciej. Wątpliwości odstawiłem na bok, obiecując sobie, że przeanalizuję tą sprawę zaraz po powrocie do domu. Najważniejsze, żeby moi przyjaciele znaleźli się w bezpiecznym miejscu, gdzie już nic nie mogło im zagrażać.

Michael i Blake pewnie już czekali w samochodzie, niecierpliwiąc się naszym ociąganiem, dlatego kiwnąłem do Ashtona, nakazując mu przyspieszyć kroku. Chłopak bez mrugnięcia okiem, wykonał moją prośbę i odszedł od drzwi, prowadzących do wnętrza domu (których strzegł przed nieproszonym wejściem do środka), żeby dołączyć do mnie. Postawiłem stopy na schodach, prowadzących na zewnątrz i poczułem chłód powietrza na twarzy, czując jak blisko wolności wszyscy jesteśmy, przerwał mi głośny trzask.

Zamarłem. Krople potu pojawiły się na moim czole, gdy wolno odwracałem się za siebie. Zmierzyłem wzrokiem przyjaciela, który właśnie stał ze skrzywioną miną obok krzesła, które przewrócił. W ciemności nie zauważył drewnianego przedmiotu i biegnąc w moją stronę, trącił swoim go swoim ciałem. Dźwięk upadającego krzesła odbił się od ścian tego praktycznie pustego pomieszczenia. Mieliśmy przejebane.

Jeżeli wcześniej jakimś cudem nikt ze świty Wayna nie zauważył naszego pojawienia się tutaj, to teraz mogłem mieć pewność, że to się zmieni. Nie da się nie wzbudzić podejrzeń, robiąc tyle hałasu. 

Krew odpłynęła z mojej twarzy i wyglądałem teraz pewnie jak kartka białego papieru. Naszą przewagą było to, że mimo iż nie byliśmy w licznej grupie, mogliśmy pozostać w ukryciu i sprytnie wyprowadzić stąd dziewczyny bez niczyjej wiedzy.

- Kurwa mać, Ashton ... - szepnąłem wściekle, na co on tylko mocniej się skrzywił.

Nie mogłem powstrzymać się przed komentarzem, choć wiedziałem, że to mogło przytrafić się każdemu. Tak naprawdę wcale go nie obwiniałem, po prostu byłem zły, że do tego momentu szło nam tak dobrze ... aż za dobrze. 

Oboje zastygliśmy w bezruchu, nasłuchując jakichkolwiek oznak, że zostaliśmy nakryci i banda osiłków właśnie zmierza do piwnicy, żeby sprawdzić co się stało. Irwin przełknął głośno ślinę, a mi wróciła ochota, żeby mu przywalić. Jednak bardziej skupiłem się na ciszy, która nas otaczała. Sekundy mijały i nic nie wskazywało na to, że ktoś mógł się zbliżać. To było wręcz niemożliwe, bo nawet Wayn nie jest na tyle głupi, żeby zlekceważyć takie znaki. Więc co do cholery było grane? Tępo wpatrywaliśmy się w drzwi po przeciwległej stronie, czekając aż się otworzą i ujrzymy w nich wroga. Nic.

Powoli cofałem się w górę schodów, a Ashton podążał moimi śladami.

- Cholera, co jest? - Ashton wypowiedział słowa, które mi samemu cisnęły się na język.

Pokiwałem jedynie głową, dając znać, że sam nie mam pojęcia o co chodzi, ale wątpię, żeby zauważył ten gest, biorąc po uwagę jak ciemno było w piwnicy. To nie było normalne, że po tym, jak chłopak przewrócił krzesło, nikt nie pokwapił się, żeby zejść na dół i sprawdzić, co było powodem tego hałasu. Przecież trzymali tu zakładniczki. Dlaczego nikt się tym kurwa nie przejął? Od początku coś mi tu nie grało, a teraz już byłem zupełnie pewny swoich przypuszczeń.

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz