Rozdział pięćdziesiąty.

7.5K 460 357
                                    

Heather

Wytarłam nos rękawem ciemnej bluzy, naciągniętej na dłonie, przez co starsza pani siedząca obok mnie skrzywiła się z obrzydzeniem i odeszła, nie mogąc dłużej znieść mojego towarzystwa. Mając więcej miejsca od razu przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, opierając podbródek na kolanach. Dzięki tej pozycji mniej bolał mnie tyłek od niewygodnego plastikowego krzesła. Nie ruszyłam się z miejsca od dobrych dwóch godzin, wlepiając tępy wzrok w ścianę przede mną.

Stukot obcasów wybudził mnie z marazmu, ale kiedy odwróciłam głowę w stronę, z której pochodził, westchnęłam zrezygnowana. Spodziewałam się zobaczyć lekarkę, która rozmawiała ze mną wcześniej, ale przy moim boku stanął ktoś inny.

- Przyniosłam ci ciepłą herbatę.

Bryana podała mi parujący kubek, siadając ostrożnie koło mnie z oczami utkwionymi w mojej bladej twarzy. Uśmiechnęłam się słabo w podziękowaniu, biorąc od niej herbatę. Wątpiłam, że cokolwiek przejdzie mi przez gardło, ale nie chciałam być niemiła. I tak nadużyłam jej dobroci, choć właściwie w ogóle jej nie znałam. Tym bardziej ogarniała mnie wdzięczność i sympatia do jej osoby, skoro z własnej woli zdecydowała się przyjechać ze mną do szpitala.

- Wiadomo już coś w sprawie twojej siostry? - zapytała spokojnym, kojącym głosem.

- Nie – odparłam, obejmując mocniej gorący kubek, który przyjemnie parzył moje dłonie. - To trwa za długo. Myślisz, że to może być... Myślisz, że Blake...

Nie byłam w stanie dokończyć zdania, bo głos mi się załamał i znów zaczęłam płakać jak dziecko, chowając głowę między nogami. Holly objęła moje trzęsące się plecy ramieniem, nieznacznie przyciągając do siebie, zupełnie jakby była moją przyjaciółką od lat. Nie przeszkadzało mi to wcale, choć w normalnej sytuacji pewnie czułabym się onieśmielona jej zachowaniem. Dziś wyjątkowo potrzebowałam czyjejś bliskości.

- Heather, nie będę ci mówić, że wszystko skończy się idealnie – mówiła powoli, dzielnie znosząc moje spazmy. - Ale Blake miała dużo szczęścia, że lekarze byli już na miejscu i mogli szybko zareagować. Na pewno jest na dobrej drodze i ty też musisz, więc postaraj się być silną chociażby ze względu na nią.

- Okej... - kiwnęłam, wycierając mokre policzki, wciąż wtulona w bok Bryany. - Przepraszam, że tak wyszło. Zrzuciliśmy ci tyle problemów na barki, a dopiero co przyjechałaś. Nie powinnaś tu być i się zamartwiać, ani też słuchać mojego wycia. Ty i Ashton zasługujecie na coś więcej, niż ukrywanie się po hotelach...

Bryana odsunęła się ode mnie, żeby wyciągnąć z kieszeni swojego jesiennego płaszcza chusteczki, które przyjęłam z wielką wdzięcznością.

- Traktujemy to jak mini wakacje – zażartowała i o dziwo nawet ja zaśmiałam się krótko. - Nie musisz mnie za nic przepraszać, Heather. Sama zadecydowałam się tu być. Jesteście częścią świata Asha, więc zostanę po to, żeby wam pomóc. Chcę tego.

- Dzięki – powiedziałam, szczerze zaskoczona jej podejściem. Cieszyłam się, że Irwin trafił na kogoś z tak wielkim sercem jak ta dziewczyna. - Więc gdzie się zatrzymaliście?

- Znaleźliśmy motel za granicami Sydney. Planujemy zostać tam kilka następnych dni – poinformowała. - Nie obraź się, ale nie podam ci adresu w razie gdyby policja...

- Rozumiem – przerwałam jej chamsko, nie chcąc słuchać o tych zdrajcach i od razu poczułam się głupio, więc zmieniłam szybko temat. - Czyli z Ashtonem w porządku?

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz