Rozdział osiemnasty.

11.1K 709 476
                                    

Heather


Rozejrzałam się powoli po pomieszczeniu i mój wzrok spoczął na małym zegarku, wiszącym na przeciwległej ścianie. Za piętnaście minut miało wybić południe, co znaczyło, że lekarze mieli obchód. Przekalkulowałam w myślach swoje szanse na wydostanie się ze szpitala, zanim ktokolwiek zdąży dojść do mojej sali i ostatecznie stwierdziłam, że może mi się to udać. Zsunęłam nogi z łóżka i ostrożnie stanęłam na zimnej posadzce. Starałam się przy tym nie wydawać żadnych dźwięków i być najciszej, jak tylko mogę, w obawie, że najmniejszy szelest może zdradzić moje zamiary. 

Zależało mi na tym, żeby wydostać się stąd jak najszybciej. Wolałam przeleżeć kilka następnych dni w warsztacie, niż tutaj - w miejscu, które kojarzy mi się wyłącznie z bólem i śmiercią. Na samą myśl przechodziły mnie ciarki. Nie mogłam normalnie funkcjonować, przypięta do maszyn, kontrolujących mój stan zdrowia. 

Szybkim ruchem wyrwałam z ręki rurkę, przez którą podawali mi leki przeciwbólowe i odrzuciłam ją od siebie. Poczułam pieczenie w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą miałam wbitą igłę, ale zignorowałam to uczucie. Przy trzeciej próbie ucieczki już nie robiło to na mnie takiego wrażenia, jak za pierwszym razem, kiedy próbowałam się stąd wydostać. 

Zgarnęłam w dłonie swoje ubrania, które ktoś zostawił mi na półce tuż przy łóżku i jedyne co zrobiłam to ubranie butów i zarzucenie na siebie czarnej skóry. Nie miałam czasu na resztę, bo w każdej chwili ktoś mógł wejść do środka. 

Zrobiłam parę kroków, pokonując odległość dzielącą mnie od drzwi. Zanim cokolwiek zrobiłam w kierunku wydostania się stąd, odsłoniłam zielonkawe rolety, które zasłaniały dużą szybę z widokiem na korytarz. Starałam się być niezauważalną i chyba mi się to udało, bo kiedy odsłoniłam kawałek szyby, żeby móc przez nią wyjrzeć, blondyn siedzący na krzesełkach naprzeciw mojej sali, nawet nie drgnął. 

Odkąd wylądowałam w szpitalu, nie miałam okazji pobyć sama. Codziennie ktoś siedział ze mną i pilnował czy wszystko jest w porządku. Najwięcej czasu w szpitalu spędzał Luke. I choć teoretycznie powinni dać mu dożywotni zakaz wchodzenia do szpitala, po tym jak ostatnim razem rozwalił szybę, on jakimś cudem przekonał ich, że taka sytuacja się nie powtórzy. Tym sposobem przychodził dzień w dzień (na zmianę z Calumem i Ashtonem) i siadał na krzesełkach w korytarzu. Ani razu nie wszedł do środka, co biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, było nam obojgu na rękę.  Nie kontrolowałam swoich emocji w stosunku do tego chłopaka. Z jednej strony fakt, że był tutaj ze mną był krzepiący i dzięki temu czułam się pewniej, nie bałam się, że coś może mi się stać. Z drugiej strony, byłam na niego wściekła. Nie przeszła mi złość po tym, jak kłócił się z Waynem i zrobił ze mnie jakąś pospolitą dziwkę, przez co teraz wszyscy myślą, że wskoczyłam mu do łóżka, będąc wciąż dziewczyną Cartera. To wyprowadziło mnie kompletnie z równowagi. Do tego ta cała akcja z wybuchem, wydarzyła się tak szybko, że całą swoją złość wyładowałam właśnie na Luke'u. Może i źle zrobiłam, bo przecież to nie on podłożył tą bombę. Nie naraził by jednego ze swoich przyjaciół. Jednak zrzucenie na niego winy było najprostszym wyjściem. Dzięki temu też mogłam w końcu uciąć tą relację. Wmawiając sobie, że to on popełnił błąd i naraził nas na niebezpieczeństwo, zabijałam w sobie głos, który od jakiegoś czasu próbował przekrzyczeć mój zdrowy rozsądek i wmówić mi, że coś czuję do tego chłopaka; że pragnę jego obecności w moim życiu. W jakiś sposób mi to pomagało i dzięki temu trzymałam swoje uczucia na wodzy, nie pozwalając im wyjść na światło dzienne. 

Starałam się też nie myśleć za dużo o pobudkach, jakie kierowały nim w tym momencie. Choć chciałam znać odpowiedź na pytanie dlaczego tak bardzo mu zależy, dlaczego mnie pilnuje, nie byłam chyba gotowa, żeby się tego dowiedzieć. Postanowiłam więc go ignorować, nie zwracać uwagi na to, że w ogóle tu jest, a on zdecydowanie mi w tym pomagał. 

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz