Rozdział trzydziesty ósmy.

9.2K 488 75
                                    

Heather

Ze zmrużonymi oczami przyglądałam się części, która wydawała mi się całkiem podejrzana i w krótkim czasie doszłam do wniosku, że to właśnie ona osłabiała pracę silnika auta mojego klienta. Od razu zabrałam się za jej wykręcanie specjalnie przeznaczonym do tego kluczem, uważając żeby nie wypuścić niczego z rąk. Pot spływał mi ciurkiem po czole, mocząc włosy tuż przy twarzy. Zastępcza część czekała w kieszeni moich ciemnych ogrodniczek, więc kiedy odłożyłam tą zepsutą na bok, jej miejsce od razu zajęła ta sprawna. Jeżeli tym razem samochód nie odpali, to już nie wiedziałam co więcej mogłabym na to poradzić.
Byłam na etapie wkręcania zaworu, jednak przerwało mi donośne trzaśnięcie dochodzące gdzieś zza ściany warsztatu. Wystraszona niekontrolowanie podskoczyłam, nie spodziewając się że coś przerwie moją ciszę. W pierwszym odruchu szarpnęłam gwałtownie rękami, przyciągając je do szyi i natychmiast podnosząc się znad maski.
- Cholera. - syknęłam do siebie, czując narastający ból pod materiałem rękawiczek ochronnych, które bez zastanowienia ściągnęłam.
Prawą ręką złapałam się za nadgarstek lewej, unieruchamiając ją, żeby móc się jej lepiej przyjrzeć i zrozumieć przyczynę pieczenia skóry. Nie trudno było zauważyć czerwoną linię, ciągnącą się po skosie na całej długości wnętrza dłoni.
- Jak ja to zrobiłam? - kontynuowałam swój monolog, odchodząc od miejsca pracy.
Dzisiaj zdecydowanie brakowało mi Caluma, który z powodu kaca został w łóżku i postanowił z niego nie wychodzić. Mniej więcej dlatego cały czas gadałam sama do siebie, bo nie miałam się do kogo innego odezwać.
Zostawiłam wszystko, co w tym momencie robiłam i udałam się na zaplecze, żeby przemyć przecięcie i od razu sprawdzić tajemniczy hałas. Z rany sączyła się czerwona ciecz, ale wcale nie tak obficie, żeby mogło mnie to zaniepokoić. Nie bałam się widoku krwi, ale i tak pewnie większa jej ilość by mnie przestraszyła.
Weszłam do pomieszczenia, gdzie jakiś czas sypiałam, zanim przeprowadziłam się do domu chłopców. Pod ścianą wciąż był jednoosobowy materac przykryty kocem, więc gdybym chciała, mogłabym się tu nawet zdrzemnąć.
Pierwszym co wpadło mi w oczy było otwarte na oścież okno, które musiało być powodem tego całego zamieszania. Najwyraźniej nie zamknęłam go dobrze, kiedy wcześniej skończyłam palić fajkę i przeciąg musiał sprawić, że uderzyło o ścianę.
Zamknęłam okno, tym razem upewniając się, że robię to porządnie i postanowiłam zająć się swoją skaleczoną dłonią. Wyciągnęłam z szafki czysty ręcznik, po czym namoczyłam jego kraniec i przyłożyłam do rozcięcia, ostrożnie przemywając. Rana nie była głęboka, co przyjęłam z ulgą, bo w moim warsztacie brakowało apteczki, choć od wieków zabierałam się, żeby sobie taką sprawić.
Zmuszona niedostatkiem, rozerwałam kawałek szmaty, a następnie owinęłam go sobie wokół dłoni, zakrywając rozcięcie. To musiało wystarczyć, bo dopóki nie dotrę do domu, nie będę mogła porządnie jej zdezynfekować i zabandażować.
Wyszłam z zaplecza i wróciłam do głównego pomieszczenia, gdzie czekała na mnie niedokończona robota. Skóra w zranionym miejscu trochę mnie piekła, ale dało się przeżyć. Mogłam pracować dalej. Spojrzałam na zegarek, upewniając się ze tak czy siak jeszcze jest za wcześnie, żeby robić sobie wolne. Była godzina szesnasta, co przypomniało mi, że jeszcze nic nie udało mi się dzisiaj zjeść. Mimo to skierowałam się do niebieskiego sportowego samochodu, a następnie zajrzałam pod uchyloną maskę, sprawdzając czy wszystko jest w porządku i czy nie naraziłam niczego na szwank, gdy zraniłam dłoń zbyt gwałtownie, reagując na efekt głupiego przeciągu.
Chciałam dokończyć to, czego nie udało mi się zrobić wcześniej i po prostu dokręcić tą część, żeby ruszyć dalej. Miałam już dosyć ślęczenia nad jedną rzeczą od nie wiadomo ilu godzin.
Rozejrzałam się dookoła, szukając klucza, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Zaczęłam więc chodzić to w prawo, to w lewo, myśląc że mogłam położyć go gdzieś i o tym zapomnieć. Nic jednak nie zauważyłam, przez co moje zdenerwowanie zaczęło rosnąć, bo bez klucza nie mogłam skończyć pracy.
Złapałam się dwoma palcami za nozdrza w wielkim poirytowaniu. Starałam się skupić na tym, gdzie mogłam zostawić narzędzie, zanim wyszłam na zaplecze. Wydawało mi się, że położyłam je na stoliku na kółkach, gdzie trzymałam wszystkie potrzebne do naprawy samochodu rzeczy. Ten dzień od początku był pechowy, a ja powoli miałam go dosyć.
Jakby na potwierdzenie moich myśli, poczułam wibracje w kieszeni ogrodniczek. Zesztywniałam natychmiastowo, a moje zirytowanie szybko przeszło w niepewność. Powoli sięgnęłam po telefon.

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz