Rozdział trzydziesty czwarty.

10.3K 481 167
                                    

Heather

W kółko odtwarzałam w głowie scenę, w której podnoszę swój wzrok znad ekranu telefonu i kierowana przeczuciem wbijam go w tylne lusterko samochodu. Moje oczy spotykają się z głęboką czerwienią lakieru na masce BMW i kilka razy mrugam, upewniając się czy dobrze widzę. Czas staje w miejscu i mam problemy z oddychaniem, a przynajmniej tak to pamiętam. Ręce drżą mi z nadmiaru emocji, których z początku nie mogę pojąć, więc zaciskam palce na swoich kolanach. Nie wytrzymuje dłużej i spuszczam głowę, żeby skupić się na drodze znikającej pod kołami. Ruszyliśmy.

Ile razy od nowa analizowałam to krótkie wspomnienie, próbując doszukać się jakiegokolwiek szczegółu świadczącego o o tym, że to jednak nie mogło być tym, czym się wydawało, dochodziłam do wniosku że się nie myliłam i nie mogło mi się to przywidzieć. On tam był cały czas i obserwował wszystko z wnętrza swojego samochodu, widział każdy nasz ruch. Pewnie gdybym tak dobrze nie znała jego auta; gdybym nie była tak przewrażliwiona na jego punkcie, nie zauważyłabym go tak jak cała reszta. Wayn specjalnie zaparkował w odpowiedniej odległości od domu – na tyle daleko, żeby pozostać w trudno dostępnym dla oka miejscu, ale na tyle blisko, żeby sam mógł dokładnie przyjrzeć się temu, co robiliśmy.

Nie wiem, co miałam myśleć o tym, że go widziałam. Czy to możliwe żeby to on był moim prześladowcą? Czy znów chciał mnie porwać i dokończyć to, czego nie zrobił ostatnim razem? Chciał mnie skrzywdzić? Wayn miał motyw i moje przypuszczenia były czymś więcej niż tylko zwykłym gdybaniem. Z logicznego punktu widzenia to było więcej niż prawdopodobne. Przecież czas, w którym go spostrzegłam i dostałam esemesa się zgadzał. To mógł być on. Każdy normalny pomyślałby w ten sposób, więc dlaczego ja wciąż rozważałam jakieś inne opcje? Chyba po prostu nie mogłam w to uwierzyć.

Własne myśli przyprawiały mnie o mdłości i im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym gorzej się czułam. Miałam dosyć wszystkiego i zaczęłam rozumieć własną matkę, która zawsze powtarzała mi, że skończę marnie i nic dobrego mnie nie czeka. Teraz wiedziałam, że jej słowa były prawdziwe. Sama dla siebie stanowiłam kłopot i jedyne co potrafiłam to pakować się w beznadziejne sytuacje, otaczać się nieodpowiednimi ludźmi... żywić uczucia do nieodpowiednich ludzi. To byłam cała ja, bezmyślna i wiecznie szukająca wsparcia w innych, przez co sama gubiłam się we własnym życiu. Nie chciałam walczyć z tym co dookoła, ani też nie chciałam tego zrozumieć, zaakceptować i nauczyć się jak sobie z tym radzić. Tak też trafiłam do tego miejsca, gdzie powoli ogrom problemów przytłaczał mnie, a ja musiałam się w końcu zmierzyć z nimi sama. Nie będzie nikogo, kto tym razem stanie w mojej obronie i cholera, naprawdę żałowałam że zgodziłam się na tą przeprowadzkę. A może raczej żałowałam, że pozwoliłam się opuścić.

Wygodnie oparłam głowę o zagłówek fotela i wolno oddychałam przez nos, żeby potem cicho wypuścić powietrze ustami. Musiałam się opanować i odgonić myśli o tym, jaka żałosna jestem, żeby skupić się na tym, co jest tu i teraz.

Zerknęłam po raz kolejny w tylne lusterko, ale tym razem po to, żeby móc spojrzeć na Blake i upewnić się, że w miarę się trzyma. Nie wyglądała na wesołą, ale też nie odnosiłam wrażenia żeby miała się zaraz rozryczeć. Dziewczyna utkwiła swój wzrok w trzymanej przed twarzą komórce i co chwilę dało się słyszeć dźwięk przychodzącej wiadomości, więc pewnie była zajęta pisaniem z Cliffordem. Uznałam więc, że mogę być spokojna.

Sięgnęłam dłonią do odtwarzacza i przekręciłam gałkę, chcąc lepiej słyszeć lecącą w radiu piosenkę. Była dość skoczna i kojarzyła mi się mocno z wakacjami, co zdecydowanie odbiegało od mojego teraźniejszego nastroju, ale przynajmniej dzięki niej nie czułam się tak depresyjnie. No oczywiście do momentu, w którym Jo, zdenerwowana lecącą muzyką, całkowicie wyłączyła radio.

RISKY PLAYER » luke hemmingsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz