Zaklęcia były zawsze jedną z najlepszych lekcji, gdzie można było się cieszyć prywatnymi rozmowami. Na ogół było na nich tyle ruchu i aktywności, że ryzyko bycia podsłuchanym było nikłe. Dziś, gdy pokój wypełniony był rechoczącymi żabami i kraczącymi krukami, oraz mocno zacinającym deszczem, łomoczącym i stukającym w szkolne szyby, szeptana dyskusja moja i Pansy, o tym, jak Umbridge niemalże schwytała ojca, przeszła niezauważona.
— Podejrzewam, że poczta szkolna jest inwigilowana, ranna sowa Harry'ego i te, które dotarły do taty, orazi sowy przylatujące w innych niż normalne porach to nie przypadek.
— Może temu nie masz wieści od Sama? Mam na myśli to, że może przejmował je ktoś po to, by odciąć Cię od informacji — szepnęła Pansy.
— Możliwe, ale pisałam szyfrem, on, jeśli pisał, to także, mieliśmy to ustalone... i nie ktoś, tylko ta ropucha nikt inny. Poza tym możemy rozmawiać na odległość, sowy nam zbędne.
Pansy pokiwała głową.
— Silencio. — uciszyłam wściekle swojego kruka. Ćwiczyliśmy dziś swoje Zaklęcie Uciszające, oniemiały z rozdziawionym dziobem utkwił we mnie czarne spojrzenie pełne wyrzutu.
— Czyli wiemy jedno, nie możesz już rozmawiać z ojcem przez kominek, a Sam Cię nie słyszy, pisać nie powinnaś, bo korespondencja jest sprawdzana... straszna kabała.
— Nie sądzę, żeby ojciec zaryzykował ponownie, jest wolny, nic nie mogła mu zrobić, ale zaraz byłby nowy dekret, że nie wolno kontaktować się kominkami, bo są osoby, co mieszają nam w głowach — warknęłam.
Ogromny kruk siedzący przede mną szyderczo zakrakał.
— Silencio. — ponownie jęknęłam wściekle. Kruk otwierał i zamykał spiczasty dziób, ale nie wydobywały się z niego żadne dźwięki.
— Bardzo dobrze, panno Black! — powiedział profesor Flitwick. Piszczący głosik sprawił, że podskoczyłyśmy. — Teraz, niech panna Parkinson pokaże mi, co potrafi.
— Co...? Ach... ach, tak... — odpowiedziała bardzo podenerwowana Pansy — Eee... silencio !
Dźgnęła swoją żabę mocno, a ta nieco odskoczyła w bok, ale bez najmniejszego rechotu.
— Doskonale!
Harry i Ron dostali jako zadanie domowe dodatkowe ćwiczenie Zaklęcia Uciszającego.
Pozwolono nam pozostać wewnątrz podczas przerwy, z powodu zacinającego na dworze deszczu. Znaleźliśmy miejsca w głośnej, zatłoczonej klasie na pierwszym piętrze, w której Irytek snuł się sennie rozmarzony w pobliżu żyrandola, od czasu do czasu, rzucając papierowymi kulkami umoczonymi w atramencie w czyjąś głowę. Ledwo zdążyłyśmy usiąść, gdy Zabini podszedł do nas unikając o włos atramentowej kulki rzuconej przez Irytka (która w zamian trafiła w pobliskiego pierwszoroczniaka) i zniknęła z pola widzenia.
— Jest już jakiś pomysł, gdzie będziemy spędzać wakacje?
— yyy... Nie jeszcze nie — uśmiechnęła się Pansy — nadal się zastanawiamy.
Wakacjami nazwaliśmy swoje prywatne zajęcia z obrony, woleliśmy nie ryzykować rozmawiania w dużej grupie i nazywania spotkania stosowną nazwą.
— Wiesz, zastanawiam się, czy te wakacje, się udadzą, nadal nie wiemy gdzie ani kiedy...
— Tak, ale coś wymyślimy, mamy jeszcze czas. — pocieszająco odparłam.
Atramentowa kulka śmignęła obok nas i trafiła Katie Bell prosto w ucho. Obserwowałam, jak Katie Bell zrywa się na nogi i zaczyna rzucać różnymi rzeczami w Irytka.
— W najgorszym wypadku, trzeba będzie popracować nad samą formą, ustalić eee... teoretyczny plan podróży a z czasem obrać cel. — przyznał Blaise.
Dzwonek zadzwonił dokładnie w chwili, gdy Irytek poszybował w dół do Katie Bell i opróżnił całą butelkę atramentu nad jej głową.
Pogoda nie poprawiła się w ciągu dnia, tak że o siódmej wieczorem, kiedy wraz z przyjaciółmi zabrałam się za odrabianie lekcji, cieszyliśmy się, że nigdzie nie musimy już wychodzić i współczuliśmy Harry'emu oraz Ronowi, bo droga na boisko zdąży ich zmęczyć, zanim zaczną trening.
— Och, kiedy ta tortura się skończy — jęknęła Pansy — mam już dość tych wypracowań, zadań na zaliczenie i całego bagna, w jakim siedzimy.
— Nie narzekaj, zawsze mogło być gorzej — powiedziałam gładząc się w zadumie po lewej dłoni w miejscu wypukłej blizny. — Wiecie co, myślę, że mam od pewnego długiego czasu jedną wizję, wraca do mnie od czasu wakacji, mówiłam o niej Samuelowi, no ale nie mogłam mu jej pokazać, to wydaje się być wizją, nie snem, wraca zbyt często to... jakieś ostrzeżenie, czuję tylko chłód i strach, ale nie wiem, co to ma oznaczać dokładnie.
— Dowiesz się może na święcie...
— Oby nie było za późno. Myślałam, żeby spytać Tiry, tej członkini rady, ale raz się z nią połączyłam przypadkiem no i nie wiem, czy powinnam... jednak to moja daleka przełożona, najpierw Sam, później Sophie no i dopiero ona...
— Ale skoro z nimi nie masz kontaktu?
— No właśnie temu myślałam o tym, ale nie chcę, żeby wyszło, że się nie stosuję... nie powinnam się z radą kontaktować bez Sama.
— Ale są jakieś przecież no... wyjątkowe sytuacje czy coś?
— Niby tak, ale wątpię, by ropucha mi pozwoliła udać się do siedziby...
— Spytaj dyrektora, on pewnie się zgodzi.
— Nie rozmawia ze mną ani z Harrym od końca ubiegłego roku szkolnego.
— Ale jak Sophie po Ciebie przybędzie to i tak będziesz musiała iść do niego.
— Niby tak. Ok, jutro zobaczę, co zdziałam.
Zaczęła mnie boleć głowa.
— Cassie? Wszystko okej?
— Głowa. Ból rozchodzi się w okolicach skroni... mmm... — jęknęłam.
— Wezwać kogoś?
— Nie, to nie mój ból, znaczy to gniew... ktoś jest wściekły... to... to on!
— Kto?
— Voldemort.
Pansy i Zabini spojrzeli po sobie i na mnie.
— Widziałaś go? — spytał przerażony Blaise — Miałaś... wizję, czy coś w tym stylu?
Siedziałam całkiem nieruchomo, wpatrując się w stopy, pozwalając myślom i pamięci zrelaksować się w następstwie bólu. Zagmatwana plątanina kształtów, straszliwe uderzenie głosów...
— Chce, aby coś się stało, a to nie dzieje się dość szybko. — oznajmiłam.
— Ale... skąd możesz wiedzieć, że to on? — spytała Pansy.
Potrząsnęłam głową i zakryłam oczy dłońmi, naciskając skronie kciukami. W oczach wybuchły malutkie gwiazdki.
— Czy to, to samo, o co chodziło ostatnim razem? — spytał stłumionym głosem Blaise. — W gabinecie Umbridge? Czy wtedy on, no... Voldemort był zły?
— To coś innego, inny rodzaj energii, podobny, ale inny... ostatnim razem było tak, bo był zadowolony — wyjaśniłam. — Naprawdę zadowolony. Myślał... że coś dobrego miało się stać.
Spojrzałam na przyjaciół, którzy gapili się na mnie.
CZYTASZ
Ślizgonka z wyboru 5
Fiksi PenggemarPiąty rok Cassandry w Hogwarcie to okres pełen wyzwań. Jej związek jest testowany, a ryzyko wydalenia zwiększa presję. Ślizgonka odkrywa tajemnice rodzinne, stawia opór nowej nauczycielce Obrony Przed Czarną Magią i walczy, ze zwolennikami Sami Wiec...