24. Armia Dumbledore'a.

18 4 0
                                    

Zaklęcia były zawsze jedną z najlepszych lekcji, gdzie można było się cieszyć prywatnymi rozmowami. Na ogół było na nich tyle ruchu i aktywności, że ryzyko bycia podsłuchanym było nikłe. Dziś, gdy pokój wypełniony był rechoczącymi żabami i kraczącymi krukami, oraz mocno zacinającym deszczem, łomoczącym i stukającym w szkolne szyby, szeptana dyskusja moja i Pansy, o tym, jak Umbridge niemalże schwytała ojca, przeszła niezauważona.

— Podejrzewam, że poczta szkolna jest inwigilowana, ranna sowa Harry'ego i te, które dotarły do taty, orazi sowy przylatujące w innych niż normalne porach to nie przypadek.

— Może temu nie masz wieści od Sama? Mam na myśli to, że może przejmował je ktoś po to, by odciąć Cię od informacji — szepnęła Pansy.

— Możliwe, ale pisałam szyfrem, on, jeśli pisał, to także, mieliśmy to ustalone... i nie ktoś, tylko ta ropucha nikt inny. Poza tym możemy rozmawiać na odległość, sowy nam zbędne.

Pansy pokiwała głową.

— Silencio. — uciszyłam wściekle swojego kruka. Ćwiczyliśmy dziś swoje Zaklęcie Uciszające, oniemiały z rozdziawionym dziobem utkwił we mnie czarne spojrzenie pełne wyrzutu.

— Czyli wiemy jedno, nie możesz już rozmawiać z ojcem przez kominek, a Sam Cię nie słyszy, pisać nie powinnaś, bo korespondencja jest sprawdzana... straszna kabała.

— Nie sądzę, żeby ojciec zaryzykował ponownie, jest wolny, nic nie mogła mu zrobić, ale zaraz byłby nowy dekret, że nie wolno kontaktować się kominkami, bo są osoby, co mieszają nam w głowach — warknęłam.

Ogromny kruk siedzący przede mną szyderczo zakrakał.

— Silencio. — ponownie jęknęłam wściekle. Kruk otwierał i zamykał spiczasty dziób, ale nie wydobywały się z niego żadne dźwięki.

— Bardzo dobrze, panno Black! — powiedział profesor Flitwick. Piszczący głosik sprawił, że podskoczyłyśmy. — Teraz, niech panna Parkinson pokaże mi, co potrafi.

— Co...? Ach... ach, tak... — odpowiedziała bardzo podenerwowana Pansy — Eee... silencio !

Dźgnęła swoją żabę mocno, a ta nieco odskoczyła w bok, ale bez najmniejszego rechotu.

— Doskonale!

Harry i Ron dostali jako zadanie domowe dodatkowe ćwiczenie Zaklęcia Uciszającego.
Pozwolono nam pozostać wewnątrz podczas przerwy, z powodu zacinającego na dworze deszczu. Znaleźliśmy miejsca w głośnej, zatłoczonej klasie na pierwszym piętrze, w której Irytek snuł się sennie rozmarzony w pobliżu żyrandola, od czasu do czasu, rzucając papierowymi kulkami umoczonymi w atramencie w czyjąś głowę. Ledwo zdążyłyśmy usiąść, gdy Zabini podszedł do nas unikając o włos atramentowej kulki rzuconej przez Irytka (która w zamian trafiła w pobliskiego pierwszoroczniaka) i zniknęła z pola widzenia.

— Jest już jakiś pomysł, gdzie będziemy spędzać wakacje?

— yyy... Nie jeszcze nie — uśmiechnęła się Pansy — nadal się zastanawiamy.

Wakacjami nazwaliśmy swoje prywatne zajęcia z obrony, woleliśmy nie ryzykować rozmawiania w dużej grupie i nazywania spotkania stosowną nazwą.

— Wiesz, zastanawiam się, czy te wakacje, się udadzą, nadal nie wiemy gdzie ani kiedy...

— Tak, ale coś wymyślimy, mamy jeszcze czas. — pocieszająco odparłam.

Atramentowa kulka śmignęła obok nas i trafiła Katie Bell prosto w ucho. Obserwowałam, jak Katie Bell zrywa się na nogi i zaczyna rzucać różnymi rzeczami w Irytka.

— W najgorszym wypadku, trzeba będzie popracować nad samą formą, ustalić eee... teoretyczny plan podróży a z czasem obrać cel. — przyznał Blaise.

Dzwonek zadzwonił dokładnie w chwili, gdy Irytek poszybował w dół do Katie Bell i opróżnił całą butelkę atramentu nad jej głową.

Pogoda nie poprawiła się w ciągu dnia, tak że o siódmej wieczorem, kiedy wraz z przyjaciółmi zabrałam się za odrabianie lekcji, cieszyliśmy się, że nigdzie nie musimy już wychodzić i współczuliśmy Harry'emu oraz Ronowi, bo droga na boisko zdąży ich zmęczyć, zanim zaczną trening.
— Och, kiedy ta tortura się skończy — jęknęła Pansy — mam już dość tych wypracowań, zadań na zaliczenie i całego bagna, w jakim siedzimy.

— Nie narzekaj, zawsze mogło być gorzej — powiedziałam gładząc się w zadumie po lewej dłoni w miejscu wypukłej blizny. — Wiecie co, myślę, że mam od pewnego długiego czasu jedną wizję, wraca do mnie od czasu wakacji, mówiłam o niej Samuelowi, no ale nie mogłam mu jej pokazać, to wydaje się być wizją, nie snem, wraca zbyt często to... jakieś ostrzeżenie, czuję tylko chłód i strach, ale nie wiem, co to ma oznaczać dokładnie.

— Dowiesz się może na święcie...

— Oby nie było za późno. Myślałam, żeby spytać Tiry, tej członkini rady, ale raz się z nią połączyłam przypadkiem no i nie wiem, czy powinnam... jednak to moja daleka przełożona, najpierw Sam, później Sophie no i dopiero ona...

— Ale skoro z nimi nie masz kontaktu?

— No właśnie temu myślałam o tym, ale nie chcę, żeby wyszło, że się nie stosuję... nie powinnam się z radą kontaktować bez Sama.

— Ale są jakieś przecież no... wyjątkowe sytuacje czy coś?

— Niby tak, ale wątpię, by ropucha mi pozwoliła udać się do siedziby...

— Spytaj dyrektora, on pewnie się zgodzi.

— Nie rozmawia ze mną ani z Harrym od końca ubiegłego roku szkolnego.

— Ale jak Sophie po Ciebie przybędzie to i tak będziesz musiała iść do niego.

— Niby tak. Ok, jutro zobaczę, co zdziałam.

Zaczęła mnie boleć głowa.

— Cassie? Wszystko okej?

— Głowa. Ból rozchodzi się w okolicach skroni... mmm... — jęknęłam.

— Wezwać kogoś?

— Nie, to nie mój ból, znaczy to gniew... ktoś jest wściekły... to... to on!

— Kto?

— Voldemort.

Pansy i Zabini spojrzeli po sobie i na mnie.

— Widziałaś go? — spytał przerażony Blaise — Miałaś... wizję, czy coś w tym stylu?

Siedziałam całkiem nieruchomo, wpatrując się w stopy, pozwalając myślom i pamięci zrelaksować się w następstwie bólu. Zagmatwana plątanina kształtów, straszliwe uderzenie głosów...

— Chce, aby coś się stało, a to nie dzieje się dość szybko. — oznajmiłam.

— Ale... skąd możesz wiedzieć, że to on? — spytała Pansy.

Potrząsnęłam głową i zakryłam oczy dłońmi, naciskając skronie kciukami. W oczach wybuchły malutkie gwiazdki.

— Czy to, to samo, o co chodziło ostatnim razem? — spytał stłumionym głosem Blaise. — W gabinecie Umbridge? Czy wtedy on, no... Voldemort był zły?

— To coś innego, inny rodzaj energii, podobny, ale inny... ostatnim razem było tak, bo był zadowolony — wyjaśniłam. — Naprawdę zadowolony. Myślał... że coś dobrego miało się stać.

Spojrzałam na przyjaciół, którzy gapili się na mnie.

Ślizgonka z wyboru 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz