9. Grimmauld Place Numer Dwanaście

17 5 0
                                    

— Co to jest Zakon... — zaczęłam cicho a Samuel ścisnął szybko moją dłoń.

— Nie tutaj! — warknął Moody. — Zaczekaj, aż wejdziemy do środka!

Wyciągnął kawałek pergaminu z mojej ręki i zapalił go uderzeniem różdżki. Kiedy wiadomość spłonęła i opadła na ziemię, jeszcze raz rozejrzałam się dokoła po otaczających nas domach. Staliśmy przed numerem jedenastym. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam numer dziesiąty. Jednakże po prawej stronie mieścił się dom numer trzynaście.

— Ale gdzie...?

— Pomyśl o tym, co właśnie zapamiętałaś. — powiedział cicho Lupin.

Pomyślałam i kiedy dotarłam do części o Grimmauld Place numer dwanaście, między numerami jedenaście i trzynaście, znikąd pojawiły się sponiewierane drzwi, a zaraz za nimi brudne ściany i zszargane okna. Wyglądało to tak, jakby dodatkowy dom wyrósł nagle, rozpychając na boki te stojące po obu stronach. Gapiłam się na niego. Magnetofon spod numeru jedenaście dudnił dalej. Najwyraźniej Mugole wewnątrz nic nie poczuli.

— Dalej, pospieszcie się — mruknął Moody szturchając od tyłu mnie i Sama.

Podeszłam, do wytartych kamiennych schodów, wpatrując się w drzwi, które zmaterializowały się przed chwilą. Okrywająca je czarna farba była zniszczona i podrapana. Srebrna kołatka miała kształt poskręcanego węża. Nie miały ani dziurki na klucz, ani skrzynki na listy.
Lupin wyciągnął różdżkę i stuknął nią raz w drzwi. Usłyszałam wiele głośnych, metalicznych kliknięć i coś, co brzmiało jak brzęczenie łańcucha. Drzwi otwarły się ze zgrzytem.

— Wchodźcie szybko — wyszeptał Lupin — ale nie idźcie za daleko i nie dotykajcie niczego.

Przestąpiłam próg, wkraczając w niemal całkowitą ciemność korytarza, tuż za mną wszedł Samuel. Pierwsze co poczułam to zapach wilgoci, kurzu i słodkawy smród zgnilizny. Miejsce sprawiało wrażenie opuszczonego budynku. Zerknęłam w tył nad ramieniem i zobaczyłam za nami innych wchodzących do środka oraz Lupina i Tonks niosących mój kufer i klatkę Melody. Moody stał na najwyższym stopniu i uwalniał właśnie kulę światła skradzionego z ulicznych latarni przez wygaszacz. Błyski uleciały do żarówek i plac momentalnie zajaśniał pomarańczowym światłem, zanim Moody wskoczył do środka, zamykając frontowe drzwi i sprawiając, że w korytarzu zapadła kompletna ciemność.

— Tutaj...

Puknął mnie mocno w głowę swoją różdżką, zaraz później Sama. Poczułam, jakby tym razem coś gorącego spływało mi po plecach i domyśliłam się, że zdjęty został z nas czar Rozpłynięcia. Miałam rację, Sam znów wyglądał jak on.

— A teraz stójcie wszyscy spokojnie, a ja zrobię tu trochę jaśniej — wyszeptał Moody.

Przytłumione głosy innych sprawiły, że miałam dziwne przeczucie — jakbyśmy weszli właśnie do domu umierającej osoby. Usłyszałam miękki syczący dźwięk i staromodne gazowe lampy obudziły się do życia wzdłuż ścian, rzucając niewyraźne, migoczące światło na łuszczące się tapety i wyświechtany dywan leżący w długim, mrocznym korytarzu, w którym nad głowami świeciły słabym światłem pokryte pajęczynami żyrandole, a na ścianach wisiały krzywo pociemniałe od starości portrety. Zobaczyłam, że coś kryje się za zasłoną. Świecznik i kandelabr, stojące na pobliskim, rachitycznym stole miały kształt węży. Usłyszałam odgłos pospiesznych kroków i matka Rona, Pani Weasley pojawiła się w drzwiach na końcu korytarza. Promieniała radością na powitanie, kiedy tak spieszyła ku nam, chociaż zauważyłam, że była raczej chudsza i bardziej blada niż ostatnim razem, gdy ją widziałam.

— Och, Cassie, Samuelu, tak cudownie was widzieć! — wyszeptała i objęła nas kolejno w łamiącym żebra uścisku, po czym przytrzymała mnie na wyciągnięcie ramion przyglądając mi się krytycznie — Wyglądasz mizernie, potrzebujesz dokarmienia — spojrzała karcąco na Sama i znów na mnie — ale obawiam się, że będziesz musiała poczekać troszkę na obiad. — Zwróciła się do grupy czarodziejów za nami i wyszeptała pospiesznie — Właśnie przybył, spotkanie się zaczęło.

Wszyscy czarodzieje zaczęli szeptać z zainteresowaniem i podekscytowaniem, ruszyliśmy rzędem w kierunku drzwi, zza których wyszła Pani Weasley. Szłam za Lupinem, ale Pani Weasley powstrzymała mnie.

— Nie, Cassie, spotkanie jest tylko dla członków Zakonu. Harry, Ron i Hermiona są na górze, jest tam też Pansy Parkinson, możesz poczekać z nimi, aż skończy się spotkanie i wtedy zjemy obiad. I postaraj się być cicho w korytarzu. — dodała natarczywym szeptem.

— Dlaczego?

— Nie chcę, żeby coś się obudziło.

— Ale co...?

— Wyjaśnię ci później, muszę się pospieszyć, powinnam być na spotkaniu. Pokażę ci tylko, gdzie będziesz spała.

I przyciskając palec do ust, poprowadziła mnie na paluszkach obok pary długich, przeżartych przez mole zasłon, za którymi, jak przypuszczałam, musiały się znajdować kolejne drzwi, i po pociągnięciu dużego stojaka na parasole, który wyglądał, jakby zrobiony był z odciętej nogi trolla, ruszyłam z nią w górę ciemnymi schodami, mijając rząd zmniejszonych głów, skrzatów domowych umiejscowionych na tabliczkach na ścianie. Zauważyłam, że Samuel został na dole.

Sam?

Jestem w zakonie, wybacz, że nie wspomniałem, później Ci powiem, co mogę, nie gniewaj się, proszę.

Okej, do później.

Oszołomienie moje pogłębiało się z każdym krokiem. Co do diaska robiliśmy w domu, który wyglądał, jakby należał do najciemniejszego z czarodziejów? Czym jest Zakon? Od kiedy Sam jest jego członkiem i w końcu co tu robi Pansy?

— Pani Weasley, dlaczego...?

— Harry, Ron, Hermiona i Pansy wyjaśnią ci wszystko, moja droga, ja naprawdę muszę pędzić — wyszeptała Pani Weasley z roztargnieniem. — Tam — dotarłyśmy na drugi poziom — twoje drzwi są na lewo. Zawołam cię, gdy to się skończy. — I z powrotem ruszyła z pośpiechem w dół po schodach.

Przeszłam przez obskurne półpiętro, przekręciłam gałkę o kształcie wężowej głowy, która bardzo mi się spodobała, weszłam do sypialni.
Rozejrzałam się przelotnym spojrzeniem po mrocznym, wysokim, wyposażonym w podwójne łoże i kanapę pokoju. Potem rozległ się głośny, świergoczący dźwięk, po którym nastąpił jeszcze głośniejszy wrzask i mój widok został całkowicie przesłonięty przez olbrzymią ilość bardzo bujnych włosów. Hermiona rzuciła się na mnie z uściskiem, który niemal zwalił mnie z nóg, podczas gdy maleńka sówka Rona, Świstoświnka, latała w kółko z przejęciem wokół naszych głów.

— Cassie! Ludzie, ona tu już jest! Nie słyszeliśmy, jak przyleciałaś! Och, jak się masz? Wszystko w porządku? Jesteś wściekła na nas? Założę się, że jesteś, wiem, że obiecaliśmy pisać, ale nie mogliśmy, Dumbledore kazał nam przysiąc, że tego nie zrobimy, och, mamy ci tyle do opowiedzenia i ty też masz o czym mówić: Dementorzy w Londynie! Kiedy usłyszeliśmy... i to przesłuchanie w Ministerstwie. To po prostu oburzające, sprawdziłam to wszystko, nie mogą was wylać, po prostu nie mogą, jest klauzula w Ustawie o Uzasadnionych Restrykcjach Wobec Nieletnich Czarodziejów na wypadek użycia magii w sytuacji zagrożenia życia....

— Pozwól jej odetchnąć, Hermiono — powiedział Ron i wyszczerzył zęby w uśmiechu zamykając drzwi za mną.

Wydawało się, że urósł jeszcze o kilka cali podczas tego miesiąca, co sprawiało, że był wyższy i wyglądał bardziej łobuzersko niż kiedykolwiek, chociaż długi nos, jasnorude włosy i piegi pozostały te same.
Nadal, promieniejąc, Hermiona puściła mnie, ale zanim zdążyłam powiedzieć następne słowo, objęła mnie Pansy, później Harry i Ron.

— Wy razem — spojrzałam na Pansy i przyjaciół z niedowierzaniem.

— Tak wyszło, ale chyba się dogadujemy — powiedziała Pansy.

Pokręciłam głową w niedowierzaniu i spojrzałam na kuzyna.

— Harry od dawna tu jesteś?

— Od niespełna piętnastu minut tak myślę, przyleciałem z niemałą obstawą.

— Ta, ja tak samo.

Ciepły żar, który rozbłysnął wewnątrz mnie na widok całej czwórki przyjaciół, którzy zaczęli się dogadywać, został stłumiony, jakby coś lodowatego wypełniło dół mojego brzucha. I nagle, po tym, jak przez wakacje tęskniłam za tym, by ich zobaczyć, poczułam, że wolałabym raczej, by teraz zostawili mnie samą. Zapadła napięta cisza. Przysiadłam na łóżku stojącym pod oknem nie patrząc na żadne z nich.

— Myślał, że tak będzie najlepiej — powiedziała Hermiona bez tchu — Dumbledore, znaczy się.

— Przypuszczam, że myślał, że wśród Mugoli no i z Samem będziesz najbardziej bezpieczna... — zaczął Ron.

— Tak? — spytałam, unosząc brwi. — Czy któreś z was zostało zaatakowane przez Dementorów tego lata?

— Tylko ja — powiedział Harry, siadając obok mnie.

— Więc mnie rozumiesz. Ja niestety, byłam nie ostrożna, właściwie... nie, nie byłam nie ostrożna, po prostu wyszłam na spacer a oni wtedy — pokiwałam głową na boki.

— Spokojnie, już po wszystkim — powiedział Harry i objął mnie — dałaś radę.

— Dałam, ale ten brak kontaktu z Wami, namieszał mi w głowie. Przyznaję, w lipcu prawie tego nie zauważyłam, byłam dość zajęta, sporo się działo, ale w sierpniu coś zaczynało mi nie pasować, aż w końcu zrobiłam o to aferę Samowi, a później oni omal mnie nie dopadli.

Przyjaciele usiedli dookoła mnie i Harry'ego.

— Opowiadaj, od początku co się działo.

Streściłam im w kilku obszernych zdaniach całe wakacje, nie mówiłam tylko o tym, że ja i Sam zrobiliśmy to, nie chciałam mówić o tym przy Harrym i Ronie. Harry także opowiedział o jego upiornie nudnych wakacjach i napaści Dementorów, ten sam dzień i czas. Byłam już pewna, że nie było mowy o przypadku.

— ... no i dziś jesteśmy tu wszyscy razem — powiedział Gryfon.

— Tak, czyli Ciebie strzegli ludzie z Zakonu Feniksa, a jednak nie zadziałało, a mnie miał pilnować Sam, ale sama zawaliłam. — powiedziałam z najwyższym wysiłkiem, starając się utrzymać spokój w głosie. — Mimo wszystko, musiałam sama zadbać o siebie.

— Był tak wściekły — powiedziała Hermiona przejętym głosem. — Dumbledore. Widzieliśmy go. Kiedy dowiedział się, że Mundungus opuścił swoją zmianę przed końcem. No, a gdy dowiedział się, że Ty nie byłaś z Samem, tylko mu uciekłaś, no cóż... był przerażający.

— Nie.... nie boicie się przesłuchania w Ministerstwie Magii? — spytała cicho Hermiona po chwili.

— Nie — skłamał Harry wyzywająco. Ja także pokiwałam przecząco głową.

— A więc skoro już wszystko jasne, zostaje jedno pytanie, czemu Dumbledore tak uporczywie trzymał mnie i Cassie w niewiedzy i odciął nas od kontaktu z Wami? — zapytał Harry, próbując utrzymać normalny głos. — Czy... eee... w ogóle raczyliście go spytać?

Ron, Hermiona i Pansy spojrzeli po sobie.

Ślizgonka z wyboru 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz