45. Departament Tajemnic.

15 3 0
                                    

Pomogłam wejść na konia Pansy, po czym sama wsiadłam i mocno wczepiłam dłoń w grzywę najbliższego Śmiercioślada, postawiłam stopę na pobliskim pieńku i zgrabnie wgramoliłam się na jedwabisty koński grzbiet. Zwierzę nie zaprotestowało, ale obróciło głowę, obnażyło kły i nadal próbowało łakomie oblizywać skraj mojej szaty.
Odkryłam, że jest taki sposób ułożenia kolan tuż za miejscem, z którego wyrastały skrzydła, który daje większe poczucie bezpieczeństwa i rozejrzałam się po pozostałych. Neville siedział dość niepewnie, ale nogi miał stabilnie umieszczone tak jak ja, widocznie też wyczuł, to miejsce. Luna już była na miejscu, siedząc bokiem i poprawiając swoją szatę, jakby robiła to codziennie. Ron, Hermiona i Ginny natomiast stali nadal nieruchomo w miejscu z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami.

— No co? — zapytał Harry.

— Jak niby mamy wsiąść? — spytał słabo Ron. — Skoro nie możemy ich zobaczyć?

— Och, to łatwe — odparła Luna, ześlizgując się natychmiast ze swojego Śmiercioślada i podchodząc do Rona, Hermiony i Ginny. — Chodźcie tu...

Pociągnęła ich w stronę następnych stojących wokół Śmierciośladów i kolejno pomogła im wspiąć się na grzbiety wierzchowców. Wszyscy troje wyglądali na niezwykle zdenerwowanych, gdy wczepiała ich dłonie w grzywy ich koni i kazała trzymać się mocno, po czym wsiadła z powrotem na swojego rumaka.

— To jakieś szaleństwo — wymruczał Ron, przesuwając niespokojnie ręce po karku swojego konia. — Szaleństwo... gdybym chociaż mógł go widzieć...

— Lepiej miej nadzieję, że pozostanie niewidzialny — stwierdziłam ponuro. — Jesteśmy zatem gotowi?

Wszyscy skinęli głowami i ujrzałam, jak osiem par kolan zacisnęło się pod szatami.

— W porządku...

Harry spojrzał na tył lśniącej czarnej głowy swojego Śmiercioślada i przełknął ślinę.

— W takim razie... Ministerstwo Magii, wejście dla gości, Londyn — powiedział niepewnie. — Eee... jeśli wiecie... dokąd jechać...


Przez chwilę Śmiercioślady nie robiły w ogóle nic, a potem, z gwałtownym poruszeniem, które niemal strąciło mnie, skrzydła po obu stronach rozpostarły się. Koń spiął się powoli, a potem wystrzelił w górę tak szybko i zwinnie, że musiałam z całej siły zacisnąć ręce i nogi na jego grzbiecie, aby uniknąć zsunięcia się przez kościsty zad. Zamknęłam oczy i wcisnęłam twarz w jedwabistą końską grzywę, a Śmiercioślad pomknął prosto w krwawy zachód słońca.
Nie sądziłam, bym kiedykolwiek podróżowała szybciej, no może prócz podróży astralnych i proszku Fiuu. Śmiercioślad przeleciał nad zamkiem, niemal nie poruszając szerokimi skrzydłami. Zimne powietrze uderzało mnie w twarz. Mrużąc oczy od porywistego wiatru, rozejrzałam się wokół i dostrzegłam szóstkę swoich towarzyszy podążających za mną i Harrym, lecącym tuż obok mnie. Każde z nich pochylało się jak najniżej nad karkiem swego Śmiercioślada, aby schronić się przed pędem powietrza.
Przelecieliśmy nad błoniami Hogwartu, minęliśmy Hogsmeade. Widziałam w dole góry i wąwozy, nad jakimi leciałam jako sowa do Sophie i sabatu. Ponieważ dzień chylił się ku końcowi, dostrzegałam nieliczne światełka, kiedy mijaliśmy kolejne wioski, a potem wijącą się drogę, po której pełzł przez wzgórza samotny samochód w drodze do domu...

— To jakiś obłęd! — z trudem dosłyszałam gdzieś z tyłu okrzyk Pansy i poczułam, jak się czuje, pędząc przed siebie na takiej wysokości bez żadnego widzialnego podparcia.

Zapadł zmrok, niebo przybrało barwę mglistego, szarawego fioletu usianego drobnymi srebrnymi gwiazdami, a wkrótce tylko światła mugolskich miast dawały im pojęcie, jak wysoko nad ziemią się znajdują i jak szybko się poruszają. Moje ramiona obejmowały ciasno kark konia, a ja sama marzyłam, abyśmy mogli pędzić jeszcze szybciej. Ile czasu upłynęło, odkąd ujrzałam ojca leżącego na posadzce Departamentu Tajemnic? Jak długo jeszcze tata zdoła się opierać Voldemortowi? Czy ten faktycznie oszczędzi ojca, by najpierw zobaczył moją śmierć, czy może zmieni zdanie? Wiedziałam jedynie, że ojciec ani nie zrobił tego, czego chciał Voldemort, ani nie umarł, na razie, bo byłam przekonana, że każde z tych wydarzeń sprawiłoby, że ja lub Harry poczulibyśmy radość albo wściekłość Voldemorta, a nasze głowy bolałyby jak wtedy, kiedy pan Weasley został zaatakowany.
Im dłużej lecieliśmy przez gęstniejącą ciemność, tym bardziej moja twarz sztywniała i marzła i tym bardziej drętwiały mi nogi od kurczowego ściskania boków Testrala, ale nie odważyłam się zmienić swojej pozycji z obawy przed ześlizgnięciem się... Byłam ogłuszona grzmiącym rykiem powietrza w uszach, a zimny nocny wiatr sprawiał, że usta miałam wysuszone i zamarznięte. Byłam lodowata jak podczas wizji, jednak teraz przyczyna chłodu była zrozumiała. Całkiem straciłam poczucie, jak daleko ulecieliśmy. Moją jedyną nadzieją było zwierzę, na którym siedziałam, gnające pewnie przez noc, ledwo poruszające skrzydłami i pędzące wciąż naprzód.

Ślizgonka z wyboru 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz