44. Centaury vs. Umbridge.

13 3 0
                                    

Harry nie miał pojęcia co planujemy ani czy w ogóle mamy jakikolwiek plan. Szedł pół kroku za nami, korytarzem wiodącym od gabinetu Umbridge zdając sobie sprawę z tego, że wyglądałoby to bardzo podejrzanie, gdyby wyszło, że nie wie, dokąd idziemy. Jego myśli były głośne, ale nie miałam jak mu odpowiedzieć. Umbridge szła tak blisko za nami, że byłam w stanie usłyszeć jej nierówny oddech.

Hermiona prowadziła w dół po schodach do Sali Wejściowej. Zza podwójnych drzwi prowadzących do Wielkiej Sali dochodził zgiełk podniesionych głosów i stukanie sztućców na talerzach, wydawało mi się niesamowite, że dwadzieścia stóp od nas siedzieli ludzie jedzący kolację, świętujący koniec egzaminów nieprzejmujący się resztą świata...
Hermiona przeszła prosto przez dębowe drzwi frontowe i dalej w dół po kamiennych schodach, zanurzając w łagodnej, wieczornej bryzie.

Cassie, pamiętasz drogę? Mam nadzieję, że tak, w lesie musisz iść przodem, by centaury nas nie zaatakowały.

Kaszlnęłam, by potwierdzić, że rozumiem.

Słońce chyliło się już ku wierzchołkom drzew Zakazanego Lasu, a gdy dalej bez zawahania kroczyliśmy po trawie — Umbridge musiała truchtać, by dotrzymać nam kroku — nasze długie, ciemne cienie falowały na trawie za nami niczym płaszcze.

To jest schowane w chacie Hagrida, tak? — spytała zapalczywie Umbridge.

Oczywiście, że nie! — odparowała HermionaHagrid mógłby ją przypadkowo odpalić.

Tak — przytaknęła Umbridge, której podniecenie wydawało się osiągać szczyty — Oczywiście, pewnie by to zrobił, wielki głupi mieszaniec.

Zaśmiała się. Poczułam przemożną chęć odwrócenia się i chwycenia ją za gardło, jaka towarzyszyła Harry'emu, ale ten na szczęście oparł się temu pragnieniu. W rześkiej, wieczornej bryzie skronie mi zaczęły tętnić, chociaż nie parzyły jeszcze, rozgrzewając do białości, tak jak wiedziałam, że mogą parzyć, gdy Voldemort zamierza kogoś zabić, znudzony oczekiwaniem.

Więc... gdzie to jest? — zapytała Umbridge z nutką powątpiewania w głosie, gdy Hermiona dalej maszerowała w kierunku Lasu.

Oczywiście tam — odpowiedziała Hermiona, wskazując na mroczne drzewa — w końcu musiało być to ukryte tak, by uczniowie nie znaleźli tego przez przypadek, nieprawdaż? Cassie poprowadzi dalej, ona bywała tam najczęściej z nas, udoskonalała broń.

Oczywiście — przytaknęła Umbridge, chociaż w jej głosie pobrzmiewał teraz lekki strach — Oczywiście... no dobrze więc... prowadź Black, a wy dwoje zostańcie przede mną.

Czy możemy dostać pani różdżkę, skoro idziemy pierwsi? — zapytał ją Harry.

Nie. Nie sądzę, panie Potter — słodko odpowiedziała Umbridge, szturchając go nią po plecach. — Obawiam się, że dla Ministerstwa wartość mojego życia jest znacznie wyższa niż wartość waszego.

Gdy tylko dotarliśmy w chłodny cień najbliższych drzew, wiedziałam, że muszę podprowadzić wszystkich możliwie blisko, lecz tak byśmy byli bezpieczni, cóż, przynajmniej my o Umbridge się nie lękałam. Wchodzenie do Lasu bez różdżek wydawało mi się być najgłupszą rzeczą, jaką tego wieczoru robiliśmy, jednak na szczęście wiedziałam, że opanowałam zaklęcia niewerbalne na tyle, by móc w najgorszym wypadku ogłuszyć Umbridge. Chciałam zrobić to nawet i teraz, ale wciąż trzymała kogoś z nas, tuż przed różdżką, więc byłoby to zbyt ryzykowne. Rzuciłam jej teraz zaledwie pogardliwe spojrzenie i zanurkowałam prosto, pomiędzy drzewa poruszając się w takim tempie, że Umbridge, ze swoimi krótkimi nóżkami, miała spore trudności z dotrzymaniem nam kroku.

Czy to jest bardzo daleko? — zapytała Umbridge, gdy jej szata podarła się o jeżyny.

Och tak — odparłam — Tak. To jest bardzo dobrze ukryte.

Złe przeczucia Harry'ego jeszcze się wzmogły. Nie obrałam tej ścieżki, którą wcześniej kierowaliśmy się, by odwiedzić Grawpa, ale tę, którą przemierzał Harry trzy lata wcześniej, by dotrzeć do legowiska Aragoga a którą ja pamiętałam, bo szłam równoległą ścieżką z Draco.

Eee... jesteś pewna, że to dobra droga — zapytał mnie ostro.

Pewnie — odparłam stalowym głosem, niosącym się las, tworząc hałas.

Tuż za nami Umbridge przewróciła się o przewrócone drzewko. Żadne z nas nie zatrzymało się, by pomóc jej wstać. Po prostu szłam dalej, wołając głośno przez ramię.

Jeszcze tylko troszkę!

Ciszej Cassiemruknął Harry, przyśpieszając kroku, by się ze mną zrównać — Coś może nas usłyszeć...

Ona chce, by nas usłyszano — odpowiedziała cicho, Hermiona, gdy Umbridge podganiała nas, hałasując. — Zobaczysz...

Szliśmy dalej przez jakby się mogło zdawać, dłuższy czas, aż znaleźliśmy się tak głęboko w Lesie, że baldachim z gęstego listowia drzew zasłonił całe światło. Poczułam, że jesteśmy obserwowani przez niedostrzegalne oczy.

No ile jeszcze? — zapytała ze złością Umbridge za naszymi plecami.

Już niedaleko — wykrzyknęłam, gdy tylko wkroczyliśmy na mroczną, wilgotną polanę. — Jeszcze tylko troszeczkę...

Powietrze przecięła strzała i ze złowrogim łoskotem wbiła się w drzewo tuż nad moją głową. Przestrzeń wypełnił nagle odgłos kopyt. Poczułam, jak poszycie drży. Umbridge wydała cichy okrzyk i pchnęła Harry'ego przed siebie, zasłaniając się nim jak tarczą...
Szarpnął się, uwalniając od niej i odwrócił się. Ze wszystkich stron pojawiło się około pięćdziesięciu centaurów. Ich łuki były uniesione, załadowane i wycelowane prosto w Harry'ego, mnie, Hermionę i Umbridge. Wycofaliśmy się powoli na środek polany. Umbridge popiskiwała dziwnie z przerażenia. Harry spojrzał w bok na Hermionę a ona na mnie. Na mojej twarzy malował się triumfujący uśmiech.

Kim jesteś? — odezwał się jakiś głos.

Spojrzałam w lewo. Centaur o kasztanowym ciele zwany Magorianem wystąpił z kręgu i szedł w naszym kierunku: jego łuk, jak i te całej reszty, był uniesiony. Umbridge kwiliła nadal, po prawej stronie Harry'ego, a jej różdżka drżała gwałtownie, gdy skierowała ją w kierunku zbliżającego się centaura.

Zapytałem, kim jesteś, człowiecze? — powtórzył surowo Magorian.

Jestem Dolores Umbridge! — odpowiedziała Umbridge przerażonym, wysokim głosem — Starszy Podsekretarz Ministra Magii oraz Dyrektorka i Wielki Inkwizytor Hogwartu!

Jesteś z Ministerstwa Magii? — zapytał Magorian, a wielu z otaczających ich centaurów poruszyło się niespokojnie.

Zgadza się! — odrzekła Umbridge jeszcze wyższym tonem — więc lepiej uważaj! Na mocy praw ustanowionych przez Departament Regulacji i Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, każdy atak takiego mieszańca na człowieka...

Jak nas nazwałaś? — krzyknął wyglądający dziko, czarny centaur.

Wokół nas rozległy się niezadowolone pomruki i odgłosy napinanych cięciw.

Nie nazywaj ich tak! — odezwała się ze złością Hermiona, ale Umbridge zdawała się jej nie słyszeć. Nadal, celując swoją drżącą różdżkę w Magoriana ciągnęła dalej.

Prawo Piętnaście „B" wyraźnie stwierdza, że każdy atak magicznego stworzenie, które uważa się, za posiadające zbliżoną do ludzkiej inteligencję, a co za tym idzie, jest odpowiedzialne za swoje czyny...

— „
Zbliżoną do ludzkiej inteligencję"? — powtórzył Magorian, a Zakała i kilkoro innych centaurów ryknęło z wściekłości i zastukało kopytami w podłoże. — Uważamy to za wielką zniewagę, człowiecze! Nasza inteligencja, na szczęście, daleko przewyższa waszą.

Co robisz w naszym Lesie? — ryknął siwy centaur o srogiej twarzy, którego widzieliśmy podczas ostatniej wycieczki do Lasu — Dlaczego tu jesteś?

Ślizgonka z wyboru 5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz